Taką liczbę występów podał basista Czerwonych Gitar Arkadiusz Wiśniewski przedstawiając obecnego lidera zespołu, Jerzego Skrzypczyka.
Skrzypczyk w latach 1964–1965 występował w zespole Pięciolinie, który został przekształcony w Czerwone Gitary (był w jego pierwszym składzie. Brał udział we wszystkich nagraniach płytowych i wszystkich koncertach Czerwonych Gitar, więc czemu nie? Policzmy – 55 lat działalności (to z plakatu) to ponad 20 tysięcy dni. Zatem „ledwie” jeden koncert co trzy dni. W obecnej trasie, promujący jubileusz (za rok będą świętowali 60 lat! Istnienia Czerwonych Gitar) zaplanowali 264 występy, więc… dlaczego nie!
Po co tyle matematyki, w tekście o koncercie muzycznym?
Otóż – osoby słuchające muzyki i grające na instrumentach, są w stanie dużo lepiej przyswajać wiedzę z zakresu nauk ścisłych. Koronnym przykładem jest laureat nagrody Nobla w dziedzinie fizyki – Albert Einstein. Ten doskonały wręcz naukowiec był jednocześnie pasjonatem gry na skrzypcach. Genialny detektyw Sherlock Holmes, również. A starożytni Grecy wykorzystywali wiedzę matematyczną w tworzeniu muzyki i innych dzieł sztuki. Żyjący 500 lat p.n.e. Pitagoras badał drgania strun i współbrzmienia dźwięków, czego wynikiem był m.in. obowiązujący do dziś podział oktawy na dwanaście części. Wyznacznikiem piękna jest rytm. To wprowadza nas w trans, zaczynamy inaczej odczuwać czas, słyszeć go za pomocą liczb.
Matematyczne zasady rządzą również komponowaniem popularnych piosenek opartych na powtarzającym się schemacie zwrotka-refren. Wpadające w ucho przebojowe melodie zazwyczaj mieszczą się w ramach czterech lub ośmiu taktów. – Jest tam bardzo ścisła symetria.
I taką właśnie symetrię łatwo znaleźć w piosenkach Czerwonych Gitar, które dlatego właśnie padają w ucho, chętnie są wytupywane, oklaskiwane i tańczone – bo i taniec przecież podporządkowany jest matematycznej zasadzie powtarzalnej sekwencji kroków.
Koncert rozpoczął się matematyczną wręcz litanią nazwisk artystów występujących w zespole, mnogością przebojów, które osiągnęły zawrotną liczbę – jak policzył Jerzy Skrzypczyk, wykonanie ich wszystkich, licząc 3,5 min, na jeden, zajęłoby ponad 18 godzin. Dodając jeszcze jego dowcipną konferansjerkę, całość być może zmieściłaby się w jednej dobie – chcecie? Odezwało się sporo głosów (niestety nikt nie liczył), że ależ owszem, czemu nie? Jednak stanęło, że wystarczą dwie godziny – w tym cztery bisy i dwa chóralne odśpiewania przez zachwyconą publiczność (średnia wieku trudna do policzenia nawet na czterech rękach plus palce u nóg) 100 lat dla perkusisty (przede wszystkim) i reszty zespołu.
Skąd taki aplauz? Już inżynier Mamoń w swojej słynnej regule, którą ogłosił w czasie równie słynnego Rejsu stwierdził z matematyczną precyzją: Proszę pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. To… Poprzez… No, reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę.
Te piosenki publiczność nie tylko słyszała – znała na pamięć i śpiewała chętnie z pozostałymi muzykami: Mieczysławem Wądołowskim (gitara akustyczna, śpiew) i Marcinem Niewęgłowskim (gitara, śpiew). Raz za razem padało zaproszenie ze sceny – trzecią zwrotkę śpiewają państwo sami, czwartą z nami.
Bo też sam pan Jerzy stwierdził – śpiewać najlepiej w świecie. I upewnił się – wierzycie mi? Na chóralne – nie! Z Uśmiechem potwierdził, że zapewnia tak każdą publiczność, lecz dodał – jednak nie mam żadnych zastrzeżeń do czystości wykonań – i tak udobruchał przygodnych śpiewaków, którzy tym chętniej wtórowali w kolejnych utworach, A było ich co niemiara – od najstarszych: „Taka jak ty”, „No bo ty się boisz myszy” i „Licz do stu” przez najsławniejsze kompozycje Seweryna Krajewskiego i Krzysztofa Klenczona, przez „Kwiaty we włosach’, „Anna Maria” czy „Biały Krzyż”, po najnowsze „Sto gradowych chmur” po „Lecz tylko na chwilę”, która została wybrana w kilku polskich i polonijnych rozgłośniach radiowych – piosenką roku 2010.
W Jaworznie byli co najmniej trzy razy, za rok kończą sześćdziesiątkę, a to dobry powód, by wrócili zaprezentować swoje fenomenalne umiejętności muzyczne, nieustannie atrakcyjną melodyjność, młodzieńczą werwę i serdeczność, którą z radością dzielą z publicznością.
PS. Dodatkowym, lecz wcale nie marginalnym walorem koncertu, było rewelacyjne operowaniem światłem, które dodawało kolorytu jednokolorowemu zespołowi.
Może jeszcze wrócą i tym razem na widowni (równie wypełnionej) pojawi się liczniejsza grupa młodych melomanów.