Człowiek opanowany namiętnością może działać na nas tragicznie, skoro widzimy w nim obraz bezwolnej ofiary, miażdżonej jakąś potężną, niewidzialną siłą; z drugiej strony, komicznie – jako pewne zautomatyzowanie ludzkiej istoty […] Od woli poety zależy to dawkowanie nastrojów komicznych, dramatycznych, tragicznych, mieszanie ich z sobą, kombinowanie – tak o bohaterach Moliera i nim samym pisał Tadeusz Boy-Żeleński, dowodząc, że genialny Francuz stworzył nową formułę teatru, otworzył twórczości scenicznej niezmierzone horyzonty. Za spadkobiercę twórcy „Skąpca” można w pewnej mierze uważać Laurenta Baffiego, autora „Nerwicy natręctw”, którą można było oglądać 7 listopada w MDK.
O ile „Skąpiec” jest wielką pięcioaktową komedią, w swej istocie ponurą i gorzką, po której trudno coś przełknąć ze smakiem, o tyle „Nerwica natręctw” to drobnostka, komedyjka operująca czarnym humorem, doskonała przed kolacją złożoną z pełnowymiarowego spektaklu, (ale – jak „Skąpiec” – niedoskonała artystycznie). Teksty obydwu francuskich pisarzy łączy coś jeszcze – dzierganie komizmu na kanwie najbardziej drażliwych strun życia, których poruszenie nadaje postaciom wymiar tragiczny.
„Nerwica…” to prosta opowiastka, bazująca na pomyśle zderzenia ze sobą kilku osób cierpiących na różnego rodzaju zaburzenia (zespół Tourette’a, arytmomanię, nozofobię, palilalię, natręctwo symetrii i natręctwo dotyczące codziennych aktywności). Sprawia wrażenie okrutnej anegdoty, jaką mógłby opowiadać lekarz swoim kolegom po fachu po godzinach pracy albo fantazji psychiatry na temat tego, co zrobiliby pacjenci, gdyby zebrali się o jednej porze w poczekalni jego gabinetu. Przewidywalność reakcji bohaterów oraz sposobu rozwiązania akcji (raczej nie jest to suspens) mimo wszystko nie pozwala zapomnieć o wadze tematu sztuki.
Jednocześnie humor sytuacyjny i językowy odbierają ten ciężar gatunkowy, powodując, że widz wybucha kompulsywnym śmiechem. Wielka w tym zasługa tłumacza, który umiejętnie wykorzystał niezliczone możliwości gry słów w języku polskim i za pomocą drobnych zabiegów umiejscowił fabułę w naszym pięknym kraju, dzięki czemu sztuka zyskała specyficzny koloryt i dodatkowe źródła wesołości czy śmieszności.
I tak widz, zmanipulowany mieszaniną nastrojów, mógł spędzić czas oddając się niewymagającej rozrywce, która jednak mogła stać się wprowadzeniem do refleksji na temat niedoskonałości ludzkiej natury i jej konsekwencji – często niezawinionego cierpienia.
Być może dla niektórych ważniejsze było jeszcze coś innego – wspaniała obsada aktorska, która zwabiła prawdziwe tłumy. Tacy artyści na scenie jak Zdzisław Wardejn nie mogli zawieść odbiorców, choćby grana postać była mdła i w krzyżu łupało. Jednak poczucie niedosytu dominowało:
Ach, zobaczyć ich w sztuce Moliera…W komedii Molierowskiej.
Albo chociaż molierowskiej.