Gdyby kreatorzy smaku, Karol Okrasa czy Wojciech Modest Amaro przygotowywali się do opracowania menu inspirowanego kuchnią Kresów Wschodnich, XXII Sejmik Placówek Wychowania Pozaszkolnego w Białymstoku mógłby stanowić dla nich przedsmak kulinarnych atrakcji Podlasia i Wileńszczyzny. Robert Makłowicz, niepoprawny gawędziarz, miałby okazję zebrać materiał do kilku dodatkowych odcinków swojej serii, przy czym zapewne wiłby się jak piskorz, aby uniknąć kontrowersji wokół zakrętów historii. A złośliwa, krzykliwa diva garów? Odleciałaby na miotle jak niepyszna (żadnych rewolucji w żołądku!) A my – przedstawiciele MDK w Jaworznie, którzy tam byliśmy, miód i mleko piliśmy? Próbujemy wynurzyć się z rwącej rzeki wielokulturowości, aby spojrzeć na problem z dystansem i…zrzucić bagaż kilogramów, będących konsekwencją podjadana regionalnych przysmaków.
Zwykły bar szybkiej obsługi w stolicy Podlasia z przeciętnym, wydawałoby się, jadłospisem, może zadziwić. Mnie zdumiała oszałamiająca kapusta – nie zatopiona w occie, lecz naprawdę ukiszona, co można rozpoznać dzięki żółtawemu kolorowi i aksamitnej miękkości włókien. Symbol regionu – s’ljedz’ik (związany z pojęciem śledzikowania, czyli charakterystyczną wymową niektórych głosek przez Białostocczan) , spożyty podczas uroczystej kolacji w Supraślu smakował lekko ziołowo i oleiście, ale nie olejowo. (À propos – nierafinowany olej rzepakowy można było kupić nawet w …recepcji hotelowej). W oczekiwaniu na supraskie dania gorące można było udać się do przyklejonej do Hotelu „Knieja” restauracji „Białoruska” proponującej rosyjskie piwa oraz szeroki wybór potraw regionalnych (w jadłospisie między innymi: babka ziemniaczana, bliny gryczane, pielemieni z mięsem, harczoczek, soljanka, dranniki z maczanką).
W roztańczonej sali hotelowej czekały jednak prawdziwe rarytasy: kiszka z ziemniaków, zawdzięczająca swój delikatny posmak wędzenia zmielonemu boczkowi, szeroki wybór wędlin o smaku tłustym i zaskakująco pozbawionym soli, sery białe i żółte, słonina na trzy palce oraz smalec czosnkowy z chrupiącymi skwarkami. Moje kubki smakowe zostały jednak oczarowane dwiema potrawami znanymi i w innych zakątkach Polski. Ciemnoczerwony tatar okazał się arcydziełem, zawdzięczającym niezapomniane doznania zmysłowe wysokiej jakości polędwicy wołowej, puszystej konsystencji i (jak mniemam) jajku od kury z wolnego wybiegu, nie zaś przyprawom, które mogłyby zdominować smak mięsa. Rolada ze szczupaka w galarecie o jasnocytrynowej barwie i strukturze pianki, zamknięta elegancko w skórę ryby, sprawiła, że zaniemówiłem na chwilę i nie bacząc na skutki (puchnięcie komórek tłuszczowych), sięgnąłem po drugi plaster.
Daniem głównym były kartacze, przyrządzone zgodnie z zasadami sztuki – kudłate i sinawe (część ciasta przygotowano z surowych ziemniaków) kryły w sobie smaczne mięso mielone. Cepeliny zjedzone w Wilnie w rustykalnej restauracyjce miały zupełnie inną strukturę – rozpadały się pod naciskiem widelca, były kleiste (za dużo mąki ziemniaczanej), białe (dodano mąkę pszenną) i nie zachwycały farszem (masa przypominająca mięso niewiadomego pochodzenia). Nie smakowały mi, podobnie jak wszechobecny na Kresach barszcz ukraiński; lepszy podano w taniej białostockiej jadłodajni (gęsty, pełen białej fasoli, zabielany). Najlepszy w całym wileńskim obiedzie był tradycyjny sos do cepelinów, przygotowany ze śmietany i boczku. No, dobrze, chleb z kminkiem podany do zupy był wyśmienity.
Inne litewskie frykasy podziwialiśmy na ulicy Literackiej, w urokliwym sklepiku, pełnym suszonych grzybów, miodów, wędlin długodojrzewających i podsuszanych kiełbas. Kiedy ekspedientka nie reagowała na pytania zadawane w języku polskim i zaczęła mówić po angielsku, wyszedłem. Po angielsku. No, tak, przecież litewski to język bałtycki, nie – słowiański. Nie mają ze sobą nic wspólnego.
Zupełnie inaczej niż polska kuchnia podlaska i tatarska – obydwie dość tłuste i mięsne. Tatarskich specjałów mieliśmy okazję popróbować w zajeździe „Na końcu świata” w Kruszynianach. Pierekaczewnik (wielowarstwowe ciasto z mięsem) oraz pieremiacze (rodzaj pierogów z farszem z wołowiny, zapiekane w piekarniku lub smażone w głębokim tłuszczu) z sosem jogurtowo-czosnkowym wyglądały apetycznie, ale przygotowane w ilości dla degustatorów, nie mogły zaspokoić naszego głodu.
Prawdziwą ucztą okazał się kontakt z Dżamilem Gembickim, przewodnikiem i administratorem tatarskiego meczetu w Kruszynianach, który zwiedzaliśmy właśnie w chwili, gdy przybyła wycieczka z Izraela. Razem z nami ruszyła zobaczyć – jeden z siedmiu w Polsce – mizar (cmentarz muzułmański). Nasz opiekun, człowiek sarmacko rubaszny, charyzmatyczny i otwarty wyznał, że ożenił się polską katoliczką, a jego dzieci kultywują religie rodziców: syn – islam, a córka – chrześcijaństwo.
Przejazd przez Puszczę Knyszyńską, na skraju której znajdują się Kruszyniany, stał się namiastką smaku podlaskiej przyrody. Niestety, nie było czasu, by się w niej rozsmakować, by zniknąć dla świata w głębi słynnego Białowieskiego Parku Narodowego, choć chwilami byliśmy świadkami, jak żubr wychylał się z puszczy. Zapamiętamy też smak „Żubrówki” oraz „Kopnięcia łosia”, podanych w ilości nieodbierającej smaku.
Świat natury został wyraźnie stłamszony przez świat kultury, której różnorodność objawiała się przede wszystkim w rozmaitości stylów architektonicznych i obiektów sakralnych. Tatarskie drewniane domki z trzcinowymi strzechami, gotyckie i neogotyckie łuki, barokowe putta, klasycystyczne kolumnady, nowoczesne nowotwory pozbawione tożsamości, wytworna stal i zielone szkło, klimatyczne kawiarenki z meblami z ciemnego drewna i pompatyczne pałace polskiej arystokracji, cerkwie, monastery, ruiny synagog, meczet, świątynie katolickie pod wpływem Krwawego Księżyca zaczęły zmieniać się w impresję na temat Kresów. Z nadwerężonej pamięci powoli wyłaniają się szczegóły.
Położne niedaleko białostockiego MDK (na ulicy Warszawskiej) Centrum im. Ludwika Zamenhofa zachęcało do wyruszenia śladami twórcy esperanto, który urodzony w rodzinie żydowskiej w Białymstoku od dzieciństwa stykał się z różnymi językami (jidysz, polskim, rosyjskim i niemieckim). Wybraliśmy tę propozycję, ponieważ była możliwa do realizacji w czasie, którym dysponowaliśmy. Chociaż dom Zamenhofów został już dawno rozebrany, miejsce, gdzie przyszedł na świat „doktor Esperanto” zostało w ciekawy sposób upamiętnione. Na budynku przy ul. Zamenhofa 26 (dawna ul. Zielona) w stulecie urodzin słynnego lekarza odsłonięto tablicę pamiątkową. W roku 2008 ślepa ściana tegoż budynku ponad tablicą ozdobiona została interesującym muralem, który przedstawia trzy okna, a właściwie okno i dwa balkony. W najniższym „siedzą” na parapecie przyjaciele Ludwika – esperantyści Jakub Szapiro i Abraham Zbar. Na balkonie ponad nimi stoi sam doktor Zamenhof, a z najwyższego piętra wyglądają współcześni białostoczanie. Pojawiliśmy się także na skwerze przy ulicy Malmeda i Białówny, gdzie znajduje się pomnik Ludwika Zamenhofa, który jest jednym z punktów otwartego w 2008 roku Szlaku Dziedzictwa Żydowskiego w Białymstoku.
Ciekawie opracowanych tras turystycznych w regionie jest więcej. Znajdujący w centrum Białegostoku Pałac Branickich może być inspiracją do odwiedzenia miejsc związanych z tym rodem. Można także wybrać szlak białostockich świątyń, białostockich fabrykantów, architektury drewnianej. Podróżnikom i wędrowcom chcącym poznać całe Podlasie proponujemy szlak tatarski, szlak cerkwi prawosławnych lub szlak tradycji rękodzieła ludowego. Dla pragnących połączyć kulturę ze sportem najlepszym rozwiązaniem będzie Wschodni Szlak Rowerowy (najdłuższy szlak rowerowy w Polsce), przechodzący między innymi przez Kruszyniany, Krynki, Supraśl, Białystok, Białowieżę i Hajnówkę.
Szlaki turystyczne Podlasia tym razem w zadziwiający sposób zbiegły się w jednym miejscu – miejscu obrad XXII Semiku, którego temat brzmiał: Rola placówek wychowania pozaszkolnego w kształtowaniu otwartości na wielokulturowość. „Jesteśmy jednym światem”. Ani interesujące warsztaty (taniec żydowski, taniec tatarski, pisanie ikon, biały śpiew) ani ambitne dyskusje panelowe nie zdołają nikogo przekonać do otwartości czy konkretnego działania. Jednak po kilku dniach chodzenia, błądzenia, obserwowania, dotykania i smakowania zostaliśmy całkowicie przesiąknięci klimatem odwiedzanych miejsc, czyli ideą otwartości na wielokulturowość. Teraz myślimy, w jaki sposób wykorzystać nasze doświadczenia.
Jacek Fidyk
Jacek Fidyk



















