Hymn to pieśń, w której MY wyrażamy swoje uczucia: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki MY żyjemy” – tak czuje wspólnota, tak czujeMY wszyscy, którzy opowiadaMY się za wspólnotą, kiedy jesteśMY wspólnotą ludzi o takich samych emocjach, kiedy kochaMY podobnie, albo nawet tak samo. Święto Niepodległości jest czasem, kiedy MY wyrażamMY swoje emocje związane z dumą narodową, z patriotyzmem oczywistości, że chceMY być wspólnotą Polaków – różnych wiekiem, wykształceniem, doświadczeniem, statusem majątkowym, ideologią – lecz zjednoczonych miłością do tego, co najważniejsze – do kraju, do Ojczyzny.
Całkiem niedawno patriotyzm owijany był girlandami wielkich, zwykle pustych słów, wypowiadanych w czasie podniosłych uroczystości, przepełnionych, zanurzony w nudnym patosie bez emocji. Na szczęście czasy się zmieniły i smutny listopad, deszczowy i pochmurny rozświetla radosny Dzień Odzyskania Niepodległości, dzień pamięci o odzyskaniu wolności, więc dzień, kiedy można, a nawet trzeba bawić się, śpiewać i śmiać.
Tak właśnie zaczął się Koncert dwóch wyśmienitych jaworznickich orkiestr Orkiestry Kameralnej Archetti i Orkiestry Rozrywkowej eMBand pod dyrekcją maestro Macieja Szczurowskiego i nieco mylącym nagłówkiem W starym kinie” – od Hymnu!
Wszyscy, jak jedna żona i jeden mąż (a nawet panny i kawalerowie) powstali radośnie i prowadzeni przez parę wspaniałych śpiewaków – Weronikę Skalską i Kamila Franczaka odśpiewali radośnie – płynnie, bez fałszów i pomyłek całe cztery zwrotki hymnu.
Kto czekał na melodie z międzywojnia mógł poczuć się nieco zawiedziony, choć pojawił się przecież Sex Appeal, słynny przebój Eugeniusza Bodo z równie słynnej komedii Piętro wyżej w wykonaniu pani Weroniki i było to wykonanie wcale nie gorsze nie tylko od Boda, ale też od Anny Jantar, Barbary Rylskiej, Justyny Steczkowskiej, Anny Dereszowskiej, Shazzy…No, Janusz Józefowicz był prawie jak Bodo!
Większość wyśpiewanych piosenek to były przeboje nie tylko filmowe z lat znacznie późniejszych, choć równie minionych, za to znanych i lubianych. Boć już pan Jowialski w komedii Aleksandra hr. Fredry dobrze wiedział, że najlepszy sposób na zainteresowanie słuchaczy to: znacie, to posłuchajcie. Zgodnie z sentencją innego kultowego aforysty, inż. Mamonia (w tej roli równie kultowy Zdzisław Maklakiewicz) – Jak może mi się podobać piosenka, którą pierwszy raz słyszę?
Popłynęły więc szlagiery, które można było nucić, podśpiewywać, mruczeć w rytmie wygrywanym przez orkiestry, do melodii podawanych przez profesjonalną parę śpiewaków. I wszyscy bawili się wyśmienicie – bo wszyscy Polacy to jedna rodzina.
Te najlepiej przyjmowane (szczególnie, gdy sam je śpiewał) Kamil Franczak ogłaszał nowymi hymnami Polski, nawet gdy to było „Jeszcze w zielone gramy” z filmu Plan B (śpiewała Daria Zawiałow) czy „Lubię wracać tam, gdzie byłem” ( z repr. Z. Wodeckiego), co zrozumiałe, bo oba teksty napisał mistrz piosenki, wieszcz XX w. Wojciech Młynarski.
Na tytuł czwartego hymnu zasłużył, tym razem bez słów (trlala, la, la) przebój wyśpiewany na bis, przez oboje piosenkarzy – z filmu Podróż za jeden uśmiech. W rytm tej pieśni publiczność radośnie, zgodnie i w wyraźnie patriotycznym nastroju, opuszczała MDK wyraźnie zawiedziona… że wszystko, co dobre kończy się zbyt szybko.

