Trudno opowiadać skecze. Zamiar karkołomny, żeby nie powiedzieć – absurdalny. Można powtórzyć kawał i narazić się na wpadkę z sucharem, lecz skecz to nie treść, lecz przede wszystkim – gra aktorska.Spróbujcie przeczytać tekst skeczu – toż to zwykle chała taka, że głowa boli, a oglądany chwilę wcześniej – zachwycał. Są kawalarze, którzy psują najlepszy dowcip i artyści komediowi, bo przecież kabaret do tej kategorii należy, którym wystarczy wyjść na scenę i spojrzeć na widownię, żeby ta skręcała się ze śmiechu.
Do tej właśnie kategorii należy zaliczyć trzech panów o nazwiskach trudnych (dwa) do odmiany: Michał Kincel, Paweł Szwajgier, Andrzej Mierzejewski. Bo jak właściwie powinno brzmieć Kincela czy Kincla, Szwajgiera czy Szwajgra a może nieodmienni? Na szczęście z Mierzejewskim nie ma kłopotu. Do Jaworzna po raz pierwszy przybyli i szturmem zwyciężyli widownię wypełniającą salę widowiskową MDK w (nad) komplecie.
A zaczęło się wcale nie tak jak u Hitchcocka, chociaż pierwszy skecz został zapowiedziany brawurowo jako absolutnie najlepszy. Był czy nie był – kwestia umowna, dość, że widownia nie zaspokoiła wygórowanych oczekiwań artystów – informatyka w inżynierii produkcji, technika mechanika pojazdów samochodowych – Michała, wiecznego studenta (cokolwiek to znaczy) Pawła i Andrzeja, naukowca z wyższym wykształceniem na kierunku Zarządzanie i Marketing UMCS (pewnie magister!). Widzowie bili brawo, ale dość niemrawo. Skecz był bez wątpienia na dobrym poziomie, zagrany perfekcyjnie, więc po stronie artystów winy nie było, zatem zawiniła publiczność. Zbyt mało skupiona, nie chce współpracować, myśli o domowych problemach… Temperatura spotkania z kilkunastu stopni powyżej zera niebezpiecznie opadła. Jeszcze trochę i można kończyć występ.
Lecz oto magister Andrzej sięgnął do arsenału broni bezpośredniego rażenia. Wyjął mikrofon niebezpiecznie podłączony do telefonu, wypatrzył w pierwszym rzędzie uroczą panią Justynę, która zamiast się bawić, martwiła się o pozostawione pod opieka mamy dzieci i… przeprowadził rozmowę na żywą z Panią Matką. Okazała się dowcipna, elokwentna i otwarta na współpracę – jeśli młodzi (bo p. Justyna była z mężem, ojcem dziecka) zachcą bawić się do rana, nich się bawią! W nagrodę artysta obiecał Jej zaproszenie na kolejny występ kabaretu Smile – i przyjęła!
Na takie dictum nikt już nie miał oporów przy wchłanianiu kolejnych, potężnych dawek doskonale zagranych porcji humoru. Prowadził Andrzej Mierzejewski, towarzyszył mu radośnie Paweł Szwajgier, a Michał Kincel śpiewał. Ale jak! Jego piosenka o błędach językowych to absolutny hicior. I słowa i wykonanie na najwyższym poziomie – troszkę strach, że zamiast wygasić wyszydzane „włanczanie” (włancz telewizor, baranie) lud uzna kpinę za normę językową – jak „mam pomysła” z Kiepskich – wysyłam sms-a (zamiast – sms) stosowane już powszechnie.
Artyści twierdzą z przekonaniem: Kabaret to nasza pasja. Napisane przez nas teksty są tylko gliną, z której podczas występów, wraz publicznością, lepimy rzeźby zwane skeczami. Każdy nasz spektakl jest jedyny i niepowtarzalny. Oglądanie nas w telewizji czy w internecie jest jak zwiedzanie Nowego Jorku czy Wałbrzycha w Street View – Google Maps. Dlatego też jeśli kabaret Smile, to tylko i wyłącznie na żywo.
Trudno nie przyznać im racji, chociaż w tv wcale marnie nie wypadają, lecz co prawda, to prawda. Interakcja między Artystami a Publiką to rzecz wyjątkowa i niepowtarzalna.
Efekt był jednoznaczny – a właściwie dwuznaczny. Raz widownia nagrodziła kabareciarzy brawami na stojąco, bo wydawało się, że to już koniec widowiska. Lecz aplauz tak mocno poruszył humorystów, że postanowili zrewanżować się bisem. Zanim do niego doszło M. Kincel popisał się absolutnie unikalną wiedzą o Jaworznie – nie tylko wiedział, że z kominów – chłodni elektrowni Jaworzno III unosi się nie dym, lecz para wodna, ale nawet (nieprawdopodobne!!!), że Jaworzno to nie Śląsk. O czy nie pamiętają już sami Jaworznianie.
I powtórne brawa na stojąco! Taki dublet rzadko się zdarza w wykonaniu wyrobionej jaworznickiej publiczności. Obiecali, że wrócą – czekamy. Bo warto.

