Trudno gościa nie znać, był bowiem czas, że z przysłowiowej lodówki wychodził, a były to zaskoczenia niekoniecznie pozytywne, jako pitny i żarliwy, o czym opowiadał w sobotę 2 czerwca na deskach sceny widowiskowej w MDK. Piotr Bałtroczyk, bo o nim oczywiście mowa, w barbórkę skończy całe pięćdziesiąt siedem lat. To można sprawdzić w internecie, ale nie trzeba, bo o liczbie przeżytych w najróżniejszych okolicznościach lat gaworzył z lekkością, jak sam stwierdził, niby baran wypuszczający bobki – obficie, lecz niekoniecznie pachnące. A dzień to był szczególny – otwarto uroczyście elektrownię Siekierki, a dzień wcześniej nieszczęsny zamachowiec zginął odpalając niefortunnie ładunek wybuchowy, który miał uśmiercić tow. I sekretarza Władysława Gomułkę. Czy owe wydarzenia wpłynęły na losy wielofunkcyjnego artysty: poety, pieśniarza, tekściarza, kabareciarza, a przede wszystkim konferansjera – nie wiadomo. Ale nie wykluczone.
Widownia zapełniona była obficie i przez niemal dwie godziny zaśmiewała się niekiedy do łez, po polsku, bardziej się ciesząc z niepowodzeń, jakie artystę dotknęły. A dotknęło go niejedno – głównie dolegliwości związane z wiekiem – stąd „kijowy pesel”. I oto największy fenomen sobotniego wieczoru – jak można bawić widownię opowiadaniem o własnych ułomnościach, żeby siebie nie dotknąć, a innych ucieszyć. To Bałtroczyk ma opanowane do perfekcji – obraża, nawet innych, nie obrażając nikogo. Rzadka doprawdy umiejętność.
Oto jego sposób na polubienie szpitala – wybrać sobie oddział, na którym chce się leżeć. Najlepiej psychiatryczny, bo podają tam specyfiki, za które poza szpitalem trzeba sporo płacić, a co gorsza posiadanie grozi więzieniem.
Nie omieszkał się podzielić sentencjami, z których słynie: Niby każdy wie, że flaszka kiedyś się kończy, ale zawsze jest to zaskoczenie. Nie sztuka zrobić szpagat, sztuka to jeszcze wstać. Oni się nie śmią, bo nie wią o co chodzi.
I chociaż zmienił proporcje – kiedyś, jak podkreślał był smukłym młodzieńcem wzrostu 194, teraz się skurczył, ale rozszerzył, więc w sumie go nie ubyło, to tryska dowcipem i to bez wspomagaczy.
Ciekawostka. W tym czasie prehistorycznym – wspólnie na jednej z FAM podśpiewywał i popijał z A. Turą, który mu tę znajomość przypomniał. Po artyście nie było widać, by szczególnie mocno zapamiętał (nic dziwnego?) spotkanie, ale nie protestował, gdy jaworznianin pytał, a pamiętasz… a kawę piłeś… a grałeś na mojej gitarze… chociaż nie zrewanżował się – Olku, pamietasz?
Kiedyś lubił prowokować – Proszę państwa, mam tu na stoliku dwie szklanki, w jednej jest woda, a w drugiej wódka, ale nie wiem, co gdzie jest. Będę sobie popijał raz z jednej, raz z drugiej i od tego, z której popiję zależy co będę mówił.
Tym razem pojawiła się tylko maleńka buteleczka plastykowa, tzw. minipet, z której zaczerpnął łyk z najprawdziwszym obrzydzeniem: woda, dużo tego się nie da wypić.
Może wróci? – obiecał, że na motorze, bo mimo poważnego wieku lubi szybkość, przyjedzie do Jaworzna, żeby sprawdzić czy obietnice wyborcze: dostęp do morza, metro itp., których możemy się wkrótce spodziewać, zostaną zrealizowane.