WIELKA SŁAWA TO CZART

Fascynacja znanymi twórcami i artystami, wynikająca po trosze z chęci odkrycia istoty sławy, doprowadza często do mityzacji ich życia, w tym niejednokrotnie upowszechniania twierdzenia, że swoje nadzwyczajne umiejętności i talent zawdzięczają paktowi z diabłem. Chociaż 23 lutego 2025 r. podczas koncertu „Wielka sława to żart” w sali widowiskowej MDK nie unosił się zapach siarki, w głowach słuchaczy mogły pojawić się takie asocjacje, bowiem poziom artystyczny wydarzenia nie ustępował koncertom wiedeńskim.
W przeszłości o konszachty z czartem oskarżano Nicolo Paganiniego, którego umiejętność gry na skrzypcach i zdolności kompozytorskie budziły niedowierzanie (według współczesnej wiedzy medycznej, niezwykła ruchliwość palców Paganiniego mogła być konsekwencją zespołu Marfana). O zaprzedanie duszy podejrzewano legendarnego, zmarłego przedwcześnie, gitarzystę Roberta Johnsona, który rzekomo podpisał cyrograf z diabłem podczas jednej z podróży na skrzyżowaniu dróg, o północy. Za dokonaniami Led Zeppelin stoją też, według budzących grozę opowieści, siły ciemności. (Telewizyjny ewangelista Paul Crouch stwierdził nawet, że kiedy włącza się „Stairway to Heaven” od tyłu, można usłyszeć: „Here’s to my sweet Satan”. Wytwórnia płytowa zespołu w odpowiedzi na zarzuty wydała oświadczenie: „Nasze gramofony grają tylko w jednym kierunku, do przodu”.) Jeden z najbardziej mrocznych bohaterów literackich, Adrian Leverkühn, którego pierwowzorem był (między innymi) pionier muzyki dodekafonicznej, Arnold Schönberg, po zawarciu paktu z diabłem napisał dzieło ideowo skierowane przeciw istocie człowieczeństwa – nieludzkim pierwiastkiem w muzyce fikcyjnego kompozytora była technika dwunastonowa, która zapewniła mu sławę nieśmiertelną.
Natomiast najbardziej niewiarygodnym elementem uroczego lutowego wieczoru w MDK był chyba szatański akompaniament trzech (sic!) instrumentalistów: Marcina Wernera (fortepian), Kamila Zawadzkiego (skrzypce) oraz Roberta Stefańskiego (klarnet), którzy stworzyli iluzję orkiestry klasycznej operetki wiedeńskiej. Entuzjazm słuchaczy wzbudziły szczególnie wirtuozeria skrzypka w „Czardaszu” Montiego (z akompaniamentem Marcina Wernera) oraz porywające wykonanie solowe polki zwanej „Dziadkiem” („Klarinetten Muckl”) charyzmatycznego klarnecisty, nagrodzonego ogłuszającymi brawami.
Muzycy w kameralnym składzie stworzyli tło dla popisów solistów, utrzymanych w nastroju karnawałowym – radosnym, lekkim, lekko wyskokowym jak Dom Pérignon, który uderzał do głów dzięki popularnym wyjątkom z operetek Imrego Kálmána, Franza Lehára, Johanna Straussa syna, Giuseppe Verdiego, Jacques’a Offenbacha, a także efektownym utworom Eduarda di Capui, Vittoria Montiego, Ernesta De Curtisa. Publiczność nie potrzebowała zachęty, by wspólnie ze znakomitymi wykonawcami śpiewać lub nucić fragmenty „Barona cygańskiego” („Wielka sława to żart”) czy „Perły z Tokaju” („Graj, Cyganie, graj”).
W szampańskim nastroju utwierdziły odbiorców fragment operetki „La Périchole” oraz filmowa piosenka do muzyki Roberta Stolza, najbardziej znana z wykonania Jan Kiepury ­– „Brunetki, blondynki”. Ta ostatnia nie stanowiła wyzwania dla rozśpiewanej części publiczności, inaczej zgoła było, gdy prezentacje wymagały profesjonalnego przygotowania i lat żmudnych ćwiczeń. Zachwycający występ Agnieszki Gabrysiak, śpiewającej „Arię ze śmiechem”, dowiódł, że operetka, choć błaha w tematyce, wymaga od solistów niezaprzeczalnego kunsztu dającego się łatwo wychwycić nawet laikom. Mistrzostwo sopranistki dawało złudzenie, że dźwięki generowane przez nią są naturalnym śmiechem nieco odurzonej alkoholem frywolnej kobiety, dlatego rozbawiona publiczność poprosiła o powtórzenie występu. Natomiast technicznie doskonałe interpretacje Sylwii Nowickiej w subtelny sposób wpływały na sferę intelektualną, wywołując refleksję dotyczącą wymowy wykonywanych utworów. Miłośnicy męskich głosów zostali zaspokojeni przez tenorów: Mariusza Budkowskiego i Dariusza Pietrzykowskiego.
Każdy szczegół przedsięwzięcia został staranie przemyślany – doznania wizualne dopełniały wrażeń słuchowych, a działania prowadzącej zmierzały ku temu, by po każdym zetknięciu się słuchaczy z dziełami muzycznymi obniżyć nieco poziom emocji, ponieważ, charakterystyczne dla czardasza przyspieszenia i zmiany dynamiczne, pełne namiętności duety miłosne, hiszpańskie synkopowane rytmy mogłyby wywołać pożar.
Niebezpieczeństwo zostało zażegnane, a dzięki profesjonalnym artystom w słowiańskich duszach słuchaczy hulała muzyka, aż do wieńczącej koncert piosenki „La spagnola”, która doskonale wyraża temperament południowców, pozwalający choć na chwilę zapomnieć o ponurej zimie.
Czekamy na nowy projekt! Jaworznicka publiczność jest przygotowana na zabawę na wysokim poziomie, ale też na widowisko wymagające od słuchaczy pewnych określonych kompetencji zapewniających odpowiedni odbiór dzieł muzycznych.

Post Author: MDK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.