Trzeba naprawdę wielkiej odwagi, inteligencji, oczytania i zdolności pisarskich, żeby osią widowiska uczynić tak doszczętnie zdewaluowany w tekstach kultury, wyświechtany i mało interesujący rekwizyt, jakim jest róża. Wszystkie te cechy posiada pani Anna Korczyk, niestrudzona badaczka natury ludzkiej, której niestraszne są takie wyzwania, ba – plwa nawet na większe. Szacowna firma, TAURON Wytwarzanie, całkiem słusznie zaufała jej i pomogła w zrealizowaniu kolejnego przedsięwzięcia Teatru Oddzielnego (1. Dzięki hojnemu mecenasowi widzowie mogli zobaczyć najnowsze widowisko amatorskiej grupy teatralnej zatytułowane „Przepraszam, nie przeszkadzam?”, mające charakter montażu słowno-muzycznego, który należałoby rozważać właśnie w dwóch oddzielnych kategoriach – wydarzenia teatralnego i muzycznego.
Pani Korczyk, znawczyni męskich i kobiecych dusz, nieustanna poszukiwaczka prawdy o motywach rządzących ludzkimi poczynaniami, z brawurą godną bardziej wzniosłych celów oraz zręcznością doświadczonego prestidigitatora, napisała lekki, zabawny scenariusz, wykorzystując wspomniany już motyw róży oraz motyw parkowej ławki. To zadziwiające, jak wypowiedzi na temat różnych interpretacji bardzo popularnej w Polsce „Ławeczki” znakomitego radzieckiego (a później rosyjskiego) dramaturga, Aleksandra Gelmana, mogą współbrzmieć z przemyśleniami na temat „Przepraszam, nie przeszkadzam?” Rozmowy bohaterów na parkowej ławce odkrywają nie tylko ich powikłane losy, ale także wszystkie subtelności skomplikowanej psychiki. Dialogi są pretekstem do ukazania wewnętrznej walki ze strachem przed otwarciem się, ujawnienia głęboko skrywanego pragnienia akceptacji przez drugiego człowieka. W ujęciu Gelmana romans dwojga bohaterów sztuki jest nie tylko poruszającą, tragikomiczną opowieścią o poszukiwaniu miłości, ale przede wszystkim metaforą wzajemnych związków między kobietą i mężczyzną. (Godna polecenia jest znakomita inscenizacja tej sztuki w Teatrze Telewizji z 1988 roku z Januszem Gajosem i Joanną Żółkowską w rolach głównych). Podobny problem – odwieczne tarcia w relacjach damsko-męskich – został poruszony w spektaklu pani Korczyk. Tylko od osobowości i kompetencji kulturowych odbiorcy zależy, czy widz będzie częściej płakał czy śmiał się podczas widowiska. Jednych mogą wzruszyć perypetie bohaterów, dla innych może to być zwykły wakacyjny blockbusterek, okraszony nieprzemijającymi przebojami, przy których łza się w oku kręci nawet cynikowi (o ile osiągnął wiek, w którym Piotr Szczepanik wydaje się postacią legendarną, a twórczość zespołu Universe to stateczna klasyka).
Ten niezwykle nośny temat, jakim jest miłość, pozwolił na nadanie spektaklowi cech musicalowych. Podczas oglądania widowiska można było mieć nieodparte wrażenie, że wplecione w dialogi piosenki powinny zostać wyekstrahowane z przedstawienia i zaprezentowanego podczas osobnego koncertu. Publiczność z prawdziwą przyjemnością mogła wysłuchać utworów, do których muzykę i słowa napisali najwybitniejsi polscy artyści, między innymi „Kochać” „Czy te oczy mogą kłamać”, „Mały Książę” „Wielka miłość”. Nawet aktorzy, których pasją najwyraźniej nie jest śpiew, dobrze poradzili sobie z utworami, bo najpewniej zostali rzetelnie przygotowani pod względem wokalnym przez panią Małgorzatę Rogalę. Wzruszyć mógł sentymentalny utwór „Kochać” w wykonaniu Dariusza Łętowskiego, ale prawdziwych doznań estetycznych dostarczyły młode wokalistki: Karolina Kowalczyk (w roli Wariatki) oraz Natalia Świętosławska (w roli Natalii). Trudny utwór do słów Agnieszki Osieckiej znany z wykonania Maryli Rodowicz („Wariatka tańczy”), mógł się okazać przysłowiowym gwoździem do trumny, a okazał się gwoździem programu! Naprawdę, warto opracować utwory ze spektaklu jeszcze raz (może dodać jeszcze kilka innych) i zaprezentować jako koncert – sukces artystyczny i komercyjny zapewniony.
Jeżeli chodzi o kreacje aktorskie, to (podobnie jak w przypadku scenariusza) – pojawia się pewne skojarzenie kulturowe – „Przepraszam, czy tu biją?”
Mnie pobił obraz kobiet, jaki wyłania się z widowiska, oczywiście zależny od postawy odbiorców wobec świata. Jedni mogą zobaczyć panie w nim przedstawione jako delikatne istoty, których wrażliwość i uczuciowość nieustannie nadwątlają siły subtelnych, kruchych kobiecych konstrukcji psychofizycznych, drudzy – wręcz przeciwnie – zobaczą prymitywne istoty, prawie całkowicie zredukowane do funkcji biologicznych, sterowane przez sferę popędową, żałosne karykatury człowieka, których jedynym dobrem i najwyższym celem jest zdobycie mężczyzny, ewentualnie zrobienie na złość ładniejszej koleżance. Ten drugi obraz jest zdecydowanie bardziej sugestywny; cały spektakl to wyrazista kolekcja damskich typów rozgrywanych jak talia kart z pikantnymi obrazkami. Prawdziwa gratka dla mizogina albo tak zwanego męskiego szowinisty lub… wojującej feministki! (Już widzę zalane krwią ślepia szarżującej obrończyni godności kobiecej). Młode dziewczęta zostały przedstawione jako bezdennie głupie podfruwajki; pozbawione nie tylko rozumu, ale także gustu rozkrzyczane pawiany; zaś dojrzała kobieta („kobieta po przejściach”) sprawia wrażenie ociężałej umysłowo – pustkę wewnętrzną wypełnia kiełbasą, wyciągając co chwilę z przepastnej torby kawałki mięsa zamiast książki, notatnika lub szkicownika. Jej cuchnące czosnkiem rady chętnie przyjmuje płaska jak liszaj pracoholiczka, podziwiająca życiową mądrość garkotłuka, którego losu uniknęła. Śmieszy także młoda dziewoja, pusta jak bambus egocentryczka, dla której najistotniejszy jest wygląd zewnętrzny, a która wyobraża sobie, że jej przeżycia związane z kształtowaniem sylwetki świadczą o jej bogactwie duchowym. Najbardziej chyba żałosna postać, podstarzała pseudoaktorka, której wydaje się, że jest femme fatale, z wyrafinowaniem ordynarnej przekupki rozprawia się z rywalką, aby w finale się z nią pogodzić w imię konwencji literackich (na pewno nie w imię przyjaźni, bo kobieca przyrodzona skłonność do intryg zawsze zniszczy tę szlachetną relację między ludźmi). Litość budzi także karykatura kobiecej naiwności spersonifikowana jako Wariatka, która zmarnowała życie, koncentrując wszystkie swoje wysiłki i całą wolę na odnalezieniu ukochanego (który najprawdopodobniej nie mógł już zdzierżyć jej ckliwego narzucania się i uciekł gdzieś, gdzie nie usłyszy tęsknych pojękiwań). Właśnie – mężczyźni starają się nie utonąć w tym śmierdzącym kobiecym bagnie. Aby przeżyć, stosują różne metody – przyjmują pozy romantycznych kochanków lub cynicznych podrywaczy. Najbardziej skuteczny jest pewien dekadent, który definitywnie ucieka od ponurej rzeczywistości, pozbawiając się życia. W tej wykrzywionej rzeczywistości świata przedstawionego para (rzekomo) zakochanych w sobie młodych ludzi, którzy pojawiają się nieustannie na scenie, może być pojmowana albo jako kontrapunkt dla obrazu otaczającej ich zgnilizny, albo jako jego dopełnienie – czysta kpina z przereklamowanego uczucia, które i tak skończy się karczemnymi awanturami, haniebnymi intrygami, niekończącym się wzajemnym upokarzaniem, a w najlepszym razie – rozwodem bez orzekania o winie. W przytłaczającej atmosferze degrengolady motyle podskoki niewinnych kochanków, aż do mdłości cukierkowato słodkich i tkliwie muskających się ledwo rozwiniętymi skrzydełkami, zdecydowanie miały charakter groteskowych podrygów, ośmieszających początki ludzkich zalotów, które i tak zawsze kończą się mniej lub bardziej spektakularną katastrofą.
Tak, jeśli ktoś ujmuje spektakl w kategoriach groteski, może się doskonale bawić, jednocześnie dostrzegając gorzką prawdę o kobietach i mężczyznach wychowanych w opresyjnej kulturze, która dogmatycznie narzuca pewne idee. I tak, widz (nie po raz pierwszy) może przekonać się, na czym polega istota ludzkich zmagań z ciałem, światem i szatanem – na absurdalnym miotaniu się w pogoni za złudzeniami, marami, których nie ma i nigdy nie było. Tak, odkrycie, że tak zwana „miłość” nie istnieje, może być źródłem cierpienia, jak bolesne jest przeżycie rozczarowania przez dziecko, które przekonuje się, że fantasmagoryczne „ciepłe lody” to tylko metafora mdłej papki, zaklejającej usta i żołądek.
A ideały? W życiu trzeba mieć jakieś makro- i mikroelementy (a także węglowodany, tłuszcze i białko, np. kiełbasę swojską). A róże? Modyfikowane genetycznie wcale nie pachną, a pozbawione kolców tracą swą wyjątkowość.
Jeśli ktoś ma inną wizję świata, z pewnością będzie miał inne refleksje po obejrzeniu spektaklu, ale musi go najpierw zobaczyć!
Jacek Fidyk
(1. Za pomoc podziękowania należą się także firmie INTER przewozy autokarowe.
Wykonuje Teatr Oddzielny w składzie: Katarzyna Biały, Grażyna Bilny, Kajetan Bystry, Aleksandra Florczyk, Aleksandra Jelonek, Rafał Jedlecki, Piotr Knapik, Michał, Korczyk, Ewa Kowalcze, Dariusz Łętowski, Jaśmina Madej, Aleksandra Mistarz, Karolina Kowalczyk, Aleksandra Rejdych, Ewa Szpak, Natalia Świętosławska i Anna Wawrzyńczak.
1 thoughts on “CO Z TĄ RÓŻĄ? – PRZEPRASZAM, ŻE PRZESZKADZAM I ZADAJĘ TO PYTANIE”
Ilona i Maciek J.
(17 czerwca 2018 - 20:53)Witam, byliśmy w sobotę z żoną na spektaklu, spodziewaliśmy się że będzie fajne przedstawienie tym bardziej ze reżyserem jest Pani Ania Korczyk była wychowawczyni mojej żony która prowadziła wówczas kółko taneczne.Jak się okazało “fajne” to mało powiedziane, było naprawdę super. Świetnie opowiedziana historia z “różą i ławką” w tle, a te wokale po prostu uczta dla ucha, a my uwielbiamy muzykę. Profesjonalne podejście aktorów do swoich ról czyni ich nie mniejszymi od zawodowców. Super spędzony czas w weekend chociaż można było pójść na grilla.
Czekamy na dalszy ciąg zmagań twórczych Pani Ani i jej trupy.Pozdrawiamy całą ekipę i życzymy powodzenia. Dla nas jest to nasze “Jaworznickie METRO” 🙂
Komentarze są wyłączone.