Pomysł na fabułę tej komedii pomyłek jest niczym głąb kapuściany, wydrążony do do spodu i nawet dla największego smakosza, mało jadalny.
Lecz w komedii nie fabuła ma podstawowe znaczenie. Nawet najgłupsza, jeśli jest dobrze zagrana, zdobywa uznanie czyli radosne uznanie publiczności. Według zasady – dobry komik potrafi rozśmieszyć nawet kiwnięciem palca.
A przy tym autorem jest Robin Hawdon, na którego parskającymi humorem komediach MDKowska widownia miała okazję już nie raz wybornie się bawić. Był już Weekend z R, Wieczór kawalerski, na obu ludzi śmiali się do rozpuku, więc nadszedł czas na Kolejny wieczór kawalerski.
I tym razem powodem komplikacji małżeńskich, bo to jest najczęstszą przyczyną komediowego zamieszania, było jedno mieszkanie, w którym miłosne gniazdko umościli sobie dwaj koledzy, by spotykać się z paniami, z którymi ślubu nie mieli i nie zamierzali mieć. Powodem pomyłek stała się gapiowatość jednego z panów, który miał kłopot z opanowania kalendarza. Zatem nie ma sensu opisywać perypetii, które, jak to w komedii, kończą się śmiechem.
Zatem nie o fabule, lecz o grze artystów słów kilka.
Każda i każdy z aktorów pokazał swoje wspaniałe walory, lecz dwoje nadawało ton spektaklowi. Przede wszystkim Daniel (Paweł Koślik) – pojawił się już na naszej scenie w Weekendzie z R. – zaczarował publiczność swoją wszechstronnością. Zamierzał grać role dramatyczne, lecz znany jest głównie z ról komediowych, m.in. w cyklicznym programie rozrywkowym Polsatu Kabaret na żywo parodiuje prezydenta Andrzeja Dudę. I tym razem stworzył kreację niezwykle złożoną, balansującą pomiędzy groteską a psychologicznym realizmem. Jego bohater — safandułowaty everyman uwikłany w intrygę sprytniejszego kolegi — staje się w interpretacji aktora figurą tragikomiczną o wyrazistym rysunku psychologicznym. Aktor imponuje precyzją warsztatową: jego gest jest oszczędny, ale znaczący, a fizyczność postaci — niezdarna, ociężała — zostaje zbudowana z wyczuciem rytmu i doskonałą świadomością scenicznego ciała. W mimice, opartej na subtelnych napięciach między zakłopotaniem a pożądaniem, ujawnia się komediowy nerw aktora: umiejętność wydobycia śmiechu nie z dowcipu sytuacyjnego, lecz z autentycznej prawdy emocjonalnej. Na szczególne uznanie zasługuje sposób, w jaki aktor prowadzi przemianę postaci – od nieporadnego pantoflarza po żałosnego, a jednak niebezpiecznie zdeterminowanego uwodziciela. Ta ambiwalencja — połączenie miękkości i drapieżności — jest rozegrana z niezwykłą subtelnością. Aktor nie ucieka w farsową przesadę, przeciwnie: operuje niuansami tonu i tempa, pozwalając widzowi dostrzec, jak pod warstwą komizmu pulsuje ludzka słabość, pragnienie i wstyd. Znakomicie posługuje się również pauzą i rytmem wypowiedzi, potrafi zawiesić słowo w sposób, który wydobywa podtekst – to nie tylko gra ciałem i głosem, lecz także precyzyjna partytura emocji. Jego rola staje się przez to czymś więcej niż komediową karykaturą: jest psychologicznym studium mężczyzny rozpiętego między potrzebą akceptacji a prymitywnym instynktem. W efekcie otrzymujemy kreację pełną ironii i czułości, w której groteska splata się z melancholią. Aktor tworzy postać komiczną, ale nie błazna – raczej człowieka śmiesznego, bo boleśnie prawdziwego.
Po drugiej stronie aktorskiego majstersztyku znajdujemy postać Lulu (Karolina Michalik) właścicielki lokalu, w którym dwaj rozpustni prawnicy Jeremy (Rafał Mohr) i Daniel się zabawiają. To absolwentka krakowskiej PWST o specjalności wokalno-aktorskiej, ukończyła także szkołę muzyczną I i II stopnia (skrzypce i śpiew solowy). Właśnie głosem powaliła widownię na łopatki. Potrafiła wydobyć z siebie tak wysokie tony, że zachwyciłby się nimi nawet nietoperze, które potrafią emitować dźwięki w zakresie od około 11 kHz do ponad 200 kHz. Możliwości pani Karoliny oscylują w okolicy ultradźwięków, więc o częstotliwości powyżej 20 kHz, czyli zbyt wysokich, aby ludzkie ucho mogło je usłyszeć. Ich wysokość miał co najmniej 15 kHz. Przy czym te dźwięki nie wywoływały drażniących efektów dziewczęcych pisków jakie drażnią do bólu nie tylko nauczycieli w szkołach podstawowych, gdy panienki zdradzają sobie tajemnice w czasie przerwy między lekcjami. Były melodyjne i wspaniale współgrały z jej aparycją. Potrafiła jednocześnie kokietować i wywoływać posłuch u panów prawników. Jednocześnie czarować dziewczęcością i onieśmielać dystansem, jaki narzucała.
A co z komedyjką? W oczach wychodzących z MDK rozchichotanych widzek i widzów unosił się powidok męskich pośladków – chudych i bardziej okrągłych, obnażonych przez panie, które postanowiły swoim mężom-kochankom udowodnić, kto tu rządzi.
Przed nami jeszcze „Weekend z kochankiem” oraz „Prezent urodzinowy” Robina Hawdona, bo aktualnie są w Polsce grane. Może pojawią się jeszcze inne tytuły, bowiem mimo 86 lat aktor, reżyser teatralny dramato- i powieściopisarz wciąż trzyma się mocno. Na scenie MDK wystąpili:
JEREMY – Rafał Mohr , DANIEL – Paweł Koślik , LOUISE – Monika Mariotti, SUZANNE – Anna Gzyra, LULU – Karolina Michalik
Przekład: Elżbieta Woźniak, Reżyseria: Maciej Kowalewski. Scenografia: Witek Stefaniak