Oksymoroniczne zestawienia obecne w tytule wyrażają metaforycznie jedne z najistotniejszych cech sztuki barokowej — działanie kontrastem oraz korespondencję między skrajnościami, próbę pogodzenia przeciwieństw. Pozór paradoksów i prawdziwe sprzeczności zrealizowały się 10 maja 2015 roku podczas koncertu „Barokowo i romantycznie”, przygotowanego przez „Archetti” Orkiestrę Kameralną Miasta Jaworzna, pojawiając się, co zaskakujące, nie w fakturze wykonywanych dzieł, lecz raczej w repertuarze, a przede wszystkim sercach i umysłach słuchaczy. Choć prezentowane utwory nie były dobitnym przykładem estetyki nadmiaru, można było poczuć przesyt… i jednocześnie niedosyt, wprawiające w konfuzję.
Zakłopotanie to wynikało ze — znanej miłośnikom „Archetti” — konfrontacji własnej pospolitości z geniuszem kompozytorów i nadzwyczajnością interpretacji. Jest ono udziałem bohaterów starożytnych opowieści — śmiertelników, którym bogowie czasem dozwalają dojrzeć skrawek swego świata, zwykle zazdrośnie strzeżonego. Odczucie to było szczególnie silne podczas tego wieczoru, bowiem z młodymi, niezwykle utalentowanymi instrumentalistami występował artysta wybitny, Szymon Krzeszowiec, wykładowca Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, prymariusz Kwartetu Śląskiego, uznany solista i kameralista.
Skonfundowani odbiorcy zdawali się wstrzymywać oddech, by nie wystawiać na próbę drażliwości artystycznej osobowości, chociaż uśmiech gwiazdy, mogący roztopić śniegi i lody we wszystkich barokowych sonetach, znamionował otwartość i serdeczność, a nie chimeryczny charakter. Niemniej jednak do końca koncertu wyczuwalne było pewne podekscytowanie wprowadzające uroczysty nastrój, ale i atmosferę napięcia. Może dlatego też „Archetti” tym razem była okrutna, okrutnie stanowcza — nie sprawiła publiczności dodatkowej przyjemności i nie zagrała powtórnie na zakończenie.
Należy naprawdę żałować, ponieważ warto byłoby posłuchać utworów lub ich fragmentów, których zimna uroda mogła zostać niedostrzeżona po pierwszym wysłuchaniu. Tym razem triumfował barok! Utwory Bacha i Vivaldiego, lśniące naturalnym blaskiem jak Vermeerowska perła, wulkaniczne erupcje „Ciaccony” oślepiały połyskującymi barwami, przyćmiewając dzieła nieco trudniejsze dla publiczności. III Koncert brandenburski i Koncert h-mol, przyjemne dla ucha, pozwoliły zachłysnąć się lekkością, która stawała się nieznośna. Zrodziła bowiem refleksję, że łatwość w odbiorze nie jest równoznaczna z łatwością wykonania. Istotnie, zaprezentowana muzyka wymaga wirtuozów. Nastrój dawności stworzony przez klawesyn, na którym realizował się basso continuo oraz mistrzowskie wykonanie pogłębiły zmieszanie słuchaczy, którzy mogli poczuć satysfakcję podobną do zadowolenia możnych zleceniodawców dawnych kompozytorów, żądających od nich niemożliwości. W Koncercie poczwórnym Vivaldiego, stanowiącym formę pośrednią między concerto grosso a koncertem solowym, ujawniła się zdolność młodych skrzypaczek (Agaty Kmak, Julii Kołpanowicz i Izabeli Kozak) do opanowania emocji i wystąpienia jako równorzędne partnerki Mistrza.
Wyłaniające się z mroków przeszłości, jaśniejące swoim dostojeństwem i ujmujące figlarną delikatnością, dzieła muzyki dawnej, zostały skontrastowane z utworami bliższymi współczesności. „Tryptyk Mariacki”, składający się z… pięciu części, inspirowany słynnym dziełem Wita Stwosza, nie nastręczał słuchaczom trudności dzięki wyraźnej genezie. Utwór Romualda Twardowskiego z 1973, osadzony w minimalizmie i stylizacji góralskiej to nie tylko dzieło wymagające od wykonawców, to także kompozycja dość nietypowa dla samego autora. Wybór Twardowskiego dowodzi, że cały program był koherentny i najwyraźniej nastawiony na wyeksponowanie mistrzostwa zaproszonego gościa i samej „Archetti”.
Najbardziej wstrząsającym, intrygującym utworem odegranym w majowy, niedzielny wieczór był postromantyczny „Poemat na orkiestrę” Eugène’a Ysaÿe’a, pełen dramatyzmu, wzbudzający silne emocje, całkowicie odmienne od tych, wywoływanych przez eleganckie formy barokowe, natomiast wybrany utwór frapującego Jeana Sibeliusa („Romans”) trwał zbyt krótko, by nacieszyć się nordyckością kompozytora i jego osławioną skłonnością do komplikowania kompozycji.
Nie można z całą pewnością stwierdzić, że publiczność była usatysfakcjonowana. Przesycenie programu utworami wymagającymi wirtuozerii, która niewątpliwie została ujawniona, a nawet wyeksponowana, paradoksalnie wywołało niedosyt. Zmuszenie słuchaczy do wyjścia bez przywołania żadnego z wykonanych utworów, prawdopodobnie odczuwane było przez wielu jako tortura.
Pewne jest natomiast, że w niewielkiej sali teatralnej Teatru Sztuk miały miejsce wydarzenia rozsadzające ramy epok i oprawę przedsięwzięcia. Poczucie nierzeczywistości wynikające z obcowania z doskonałością powodującą nienasycenie, może być wywołane tylko prawdziwym artyzmem, nigdy sztucznymi środkami.
Jacek Fidyk