ALICJA MAJEWSKA – KONCERTOWO

Alicja Majewska w 1973 obroniła pracę magisterską na Wydziale Psychologii i Pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego na kierunku andragogika (kształcenie dorosłych), lecz wcześniej, dwa lata po maturze zadebiutowała na Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze i stała się PIOSENKARKĄ. Na pytanie o spektrum zainteresowań – Jakie inne pasje ma pani poza śpiewaniem?
Odpowiada konkretnie – Żadnych, śpiewanie to moje życie.
Taką właśnie ma receptę na wspaniałe życie – pracować z pasją w zawodzie, który jest największą pasją. Trudno się wówczas zmęczyć, trudno znudzić.
Uwielbia nietypowe, „okrągłe rocznice” – przez kilka lat obchodziła wraz z Włodzimierzem Korczem 31 rocznicę podjęcia współpracy. W czasie niedzielnego (6 października 2024 r.) Koncertu ogłosiła kolejną „okrągłą” – 49 lat wspólnego występowania.
Najwspanialsze jest jednak to, że oboje są ciągle młodzi.
Piosenkarka wyznała, że wytwórnia Sony, poszukując młodych, zdolnych wykonawców, zaproponowała jej wydanie od razu trzech albumów. Młodej dziewczynie, niemal debiutantce, trudno było odmówić, bo niemal od dwudziestu lat wzbraniała się przed takim wysiłkiem, wolała po prostu jeździć do Polsce i świecie i śpiewać. A tu jeszcze aż trzy naraz.
I udało się. Bez udziwnień, bez zmiany stylu, bez podjęcia ryzykownych decyzji o współpracy z jeszcze młodszymi, za to bardziej gniewnymi wykonawcami. Pozostała przy swoim nieco staromodnym stylu, za który odpowiada Piosenkarka i Kompozytor. Więc piosenki melodyjne, czasem w rytmie walca, czasem nieco szybsze, raz nostalgiczne, rzadziej bardziej skoczne.
Pojawił się w miejsce Wojciecha Młynarskiego, choć poziom Jego uniwersalizmu, pełnego humoru, a jednocześnie głęboko humanistycznych tekstów trudno osiągnąć, Artur Andrus. Niektórzy twierdzą, że daleko mu do Mistrza Wojciecha, jego dowcipnych, znakomitych od względem językowym, lekkich jak zmieniający się na niebie obłok, rymów.
Andrus jest mniej finezyjny literacko, jednak wniósł ożywczą dawkę absurdalnego humoru, bazującego na iście szalonej wyobraźni poetyckiej i fenomenalną wręcz kreatywność na zamówienie. Artystka opowiedziała, jak powstała piosenka, Szalona krewetka, której temat podpowiedziała publiczność telewizyjnego programu kabaretowego. W ciągu tygodnia napisał słowa bawiące za każdym razem absurdalnym doborem „kolorowych postaci”, którymi zachwyca się pijąca absynt w paryskim barze Szalona krewetka: Żandarmem, który pokarmem / Dokarmia arlekina / Pastorem, który wieczorem / Przebiera się za delfina / Operową diwą, która śpiewa krzywo / I żoną sędzi, która pędzi / Nalewkę z kalafiora / Którą z butelki sączy niewielki delfin / Przebrany za pastora.
Piosenkarka pozwoliła sobie na sugestię, że zapewne coś na rozbujanie natchnienia wypił lub wypalił, lecz moim zdaniem był pod wpływem podobnych środków, jakie spożywała Agnieszka Osiecka pisząc przebojowy Niech żyje bal: Szalejcie aorty, ja idę na korty, roboto, ty w rękach się pal. Chłopo-robotnik i boa-grzechotnik z niebytu wynurza się fal.
To po prostu fantazja, co najmniej ułańska, a jednocześnie licentia poetica, w której wszystko wolno.
Jak zwykle Włodzimierz Korcz zasiadał za fortepianem i akompaniował, ale nie tylko. Raz za razem włączał się do konferansjerki, jaką prowadziła Alicja Majewska, zwykle w tonie m&m czyli mocno marudnym.
Gdy Piosenkarka opowiedziała, z jakim trudem „wybłagiwała”, by zaśpiewał z nią w duecie piosenkę O sercu szczerozłotym (słowa A. Andrus). Korcz polecił powtórzyć trudne słowo i sprostował, że nie wybłagiwała, lecz molestował go dotąd, póki nie ustąpił. Opowiedział, jak bronił się, jak miał nadzieję, że reżyser dźwięku krzyknie ”O Boże, z takim głosem – nigdy”, tymczasem usłyszał: „O Boże, jaki piękny głos”. I popłynęły słowa, jak to: Pan kompozytor w ferworze sam siebie głaszcze po rękach I cieszy się: “Mój Boże, ależ mi wyszła piosenka!” na co piosenkarka się żali: Pan w moje życie tak wdarł się, jak wodór albo dwutlenek… Mówi się, że na Marsie stwierdzono ślady piosenek.
Artystom towarzyszył Warsaw Opera QUARTET w składzie: Michał Lisiewicz – I skrzypce,  Sławomir Talacha – II skrzypce, Elżbieta Porębska – altówka i Marta Małgorzata Ziarko na wiolonczeli. Im przypadło wykonanie najsłynniejszej wokalizy z serialu „07 zgłoś się”, w oryginale wykonywanej przez Grzegorza Markowskiego. I wywiązali się wyśmienicie. Z pewnością nikt się nie spodziewał, że tak można.
W czasie ich samodzielnego wykonywania utworu Kompozytor siedział przy fortepianie, lecz tylko słuchał uważnie. Może czając się na jakiś fałsz. Skończyli. Wstał, podszedł do muzyków, odwrócił się bez słowa i rzekł do mikrofonu – to ja napisałem! I z głową dumnie uniesioną wrócił majestatycznie do instrumentu. Publiczność zachwycił nie tylko utwór, lecz także aktorstwo Mistrza kompozycji.
I tak minęły jak jedna chwila niemal dwie godziny koncertu zakończonego największymi przebojami Alicji Majewskiej i Włodzimierza Korcza, bo jak podsumowała pani Alicja – dobra piosenka to znana piosenka. I trudno się z tą prawdą nie zgodzić.
A potem normalka: owacje na stojąco, kwiaty, brawa, uśmiechy. Niektórzy wspominali z nostalgią koncert sprzed czterech lat, jaki odbył się w sali widowiskowej MDK, wówczas promujący płytę Chce się żyć. Może znakomity Duet pojawi się wcześniej? Oby, bowiem dobrego nigdy za wiele. Bardzo dobrego – tym bardziej.
PS. O wyśmienite nagłośnienie koncertu zadbał Michał Łyp, za światła odpowiadał równie profesjonalnie Damian Pstraś.

Post Author: MDK