Lubelski kabaret ma taką silną pozycję na polskim rynku rozrywki, że można było bilety kupować w ciemno – wiadomo, że zabawa będzie przednia.
Są oczywiście zawistnicy, w Polsce to norma (PN – przyjęta w drodze konsensu i zatwierdzona przez krajową jednostkę normalizacyjną, Polski Komitet Normalizacyjny), którzy marudzą, że „koci kabaret” – od mrrru, to nic ciekawego, że wszytko już było. Jednak salę widowiskową MDK im. Jaworzników publiczność zapełniła szczelnie i przed ok. półtora godziny kwitowała popisy trójki kabareciarzy głośnym śmiechem, którym parskała raz za razem i brawami, naprawdę gromkimi!
Kabaret właśnie osiągnął dorosłość: po raz pierwszy stanęli na scenie we wrześniu 1999 r. (w ubiegłym wieku), więc z okazji Osiemnastki postanowiliśmy zrealizować program tylko dla dorosłych – rozmarzył się twórca Ani Mru Mru, Marcin Wójcik, z zawodu nauczyciel wychowania fizycznego – ukończył warszawską AWF (Wydział Zamiejscowy w Białej Podlaskiej), który pochwalił się, że pokaże mostek i pokazał: po lewej i prawej stronie otworu gębowego.
Będą skecze – zapowiedział – takie, że przy dzieciach nie można ich opowiadać. Bo wiadomo – najlepsze są takie kawały, których nie wypada przedstawiać publicznie.
Niestety program nie powstał i wcale nie jest pewne czy kiedykolwiek powstanie, bo jest moc, lecz nie ma chęci.
Może na dwudziestolecie – westchnął powątpiewająco Michał, także Wójcik, choć jak wszyscy wiedzą – nie rodzina. I postanowił uruchomić swoje zdolności twórcze – zaproponował skecz „Biuro rzeczy znalezionych”, który choć nie koniecznie jest najwyższego lotu, z uporem aplikuje widowni na bis. Marcin jest najruchliwszy z całej trójki – ostatecznie ukończył szkołę “scena ruchu”, a nawet był pracownikiem Teatru Scena Ruchu, prowadzonego przez Mirosława Olszówkę. Jego wygibasy – nie tylko długim ciałem, lecz także wcale nie krótszym językiem, są wręcz jego znakiem rozpoznawczym. Potrafi również zagrać na trąbce. Raczej wątpliwe, żeby dostał angaż w eM-Bandzie, ale z instrumentu dźwięki wydobywał.
Zupełnie inną częścią ciała popisuje się Waldemar Wilkołek, absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Gdy Marcin Wójcik ogłosił, że ktoś zeżarł gumowego kurczaka, a wcześnie znacznie większego, również kauczukowego indora, widownia spojrzała tylko na wybitną wypukłość pod paskiem Waldemara i uwierzyła bez zastrzeżeń, że to całkiem możliwe. Był także mocno podejrzany o skonsumowanie drożdżówek, którymi poczęstowano artystów przed spektaklem.
Program, jaki zaaplikował kabaret AMM jaworznickiej widowni był więc, jako się rzekło, wyśmienity. O dziwo – artyści nie narzucali widowni swoich poglądów politycznych. O polityce „ani mru – mru”! Nie epatowali cienkimi czy wręcz przeciwnie aluzjami seksualnymi. Nie ujawniali swoich problemów domowych (a Michał W. miałby co opowiadać). Nawet nie rozbawiali widowni do łez nieodzownymi przecież w kabarecie wulgaryzmami – zdarzały się, co prawda, ale w odpowiednim momencie i bez nadmiaru. Co więc śmieszyło? Najnormalniejszy dowcip – czasem słowny, czasem sytuacyjny i znakomita gra aktorska. Niby niewiele, ale to właśnie sprawia, że Ani Mru Mru utrzymuje od wielu lat bardzo wysoką pozycję na polskim rynku kabaretowym.