„Dopalacz” to wyjątkowo paskudne słowo. W gwarze uczniowskiej oznacza ocenę dopuszczającą (zazwyczaj stawianą z litości uczniom, którzy na nią nie zasługują). To także kolokwialna nazwa produktów, zawierających środki psychoaktywne, których sprzedaż jest zgodna z prawem. Użytkownicy takiej trucizny znajdują przyjemność w profanacji własnego ciała, podobnie jak stali bywalcy barów szybkiej obsługi typu McDonald’s czy użytkownicy kosmetyków, które można kupić w drogerii. Wszyscy powinni otrzymać niedostateczny z najpoważniejszego egzaminu – życia.
A może nie wiedzą, że dążą do samozagłady? Ludzi, którzy odżywiają się wysoko przetworzonymi produktami trudno jednoznacznie potępić. Żywność organiczna jest trudnodostępna i droga, dlatego parówki, margaryna i białe pieczywo z marketu to często nie wybór, lecz jedyne wyjście ubogiego konsumenta. Podobnie z kosmetykami – codzienne wcieranie w siebie pochodnych ropy naftowej, parabenów i aluminium może wynikać z biedy, ponieważ kosmetyki naturalne, zwłaszcza certyfikowane, są produktami luksusowymi. Truciznę (np. gumę do żucia bez cukru czy pasteryzowane, homogenizowane mleko) może kupić ktoś nieświadomy, świadomy zagrożenia, ale niezamożny lub świadomy eksperymentator (ewentualnie – osoba zaburzona, o skłonnościach samobójczych).
Popularne dopalacze stanowią zupełnie inny problem. Na opakowaniach produktów żywnościowych i kosmetycznych znajdują się etykiety dotyczące ich składu – wystarczy je przeczytać i znaleźć informacje na temat poszczególnych substancji, co w cywilizowanych krajach nie stanowi dziś najmniejszego problemu. Skład dopalaczy ciągle się zmienia, chemicy opracowują wciąż nowe formuły, by ominąć obowiązujące zakazy antynarkotykowe. Designer drugs mogą być pochodzenia naturalnego – są wśród nich preparaty ziołowe, zawierające głównie związki halucynogenne, np. te oparte na wyciągach z muchomora czerwonego lub plamistego, szałwii wieszczej czy powoju hawajskiego. Są dostępne pod postacią suszu lub ekstraktu. Najczęściej jednak jeden dopalacz zawiera w sobie związki pochodzące nie z jednej, ale kilku, a nawet kilkunastu roślin. Druga grupa to środki pochodzenia głównie syntetycznego, sprzedawane w formie tabletek lub proszków w torebkach, które zawierają zazwyczaj rozmaite mieszanki różnych grup związków działających psychoaktywnie. Odrębną grupę stanowią środki syntetyczne zawierające jedną, konkretną substancję, która (jeszcze) nie jest zakazana. Ze względu na efekty kliniczne, jakie wywołują nowe substancje psychoaktywne, można je podzielić na
stymulanty (pobudzające), depresanty (działające opóźniająco na ośrodkowy układ nerwowy) i psychodeliki (wywołujące zaburzenia w ośrodkowym układzie nerwowym).
Sztuczne stymulanty są odpowiednikami narkotyków – podstawowym składnikiem dopalaczy jest BZN (benzylopiperazyna), która działa jak amfetamina, inne mają działanie podobne do konopi indyjskich, kokainy, opium czy morfiny.
Wszystkie dopalacze stanowią zagrożenie życia, a lista niepożądanych objawów, jakie mogą wywoływać, jest bardzo długa. Właściwie nie ma narządu, którego nie mogą uszkodzić. Stopień ich szkodliwości jest oczywiście zróżnicowany i zależy od wielu czynników – rodzaju środka, ilości zawartych w nim toksycznych substancji, wieku, wagi i stanu zdrowia osoby zażywającej,
Czy młodzi ludzie zażywający dopalacze w celu wprowadzenia się w stan błogości, nastrój euforyczny, poprawy kondycji seksualnej i fizycznej są na tyle rozsądni, by wystraszyć się potencjalnej tachykardii, bradykardii, utraty pamięci, drgawek, wymiotów, urojeń, bezsenności, depresji? Wątpię. Pokolenie obecnie uczące się w gimnazjach jest całkowicie pozbawione umiejętności samodzielnego myślenia i wyobraźni. Stępione zmysły pozwalają im bez żadnego wzruszenia oglądać horrory gore – nie wstrząśnie więc nimi film dokumentalny prezentujący zabieg odcinania przegniłej do kości nogi miłośnika dopalaczy lub zdjęcia ludzi z odpadającą skórą, które mogą stanowić żywą ilustrację średniowiecznego wizerunku śmierci (do około 1500 roku była przedstawiana jako rozkładające się ciało).
Modernistyczne eksperymenty cyganerii artystycznej czy hipisowskie tripy w porównaniu z koszmarem dopalaczy wydają się barwną opowieścią dla dorosłych, którym wydaje się, że osiągnęli szczyt zepsucia, czytając „Narkotyki”, „Sztuczne raje” czy „Nagi lunch”.
Nie podejrzewam, aby korzystający z dopalaczy wiedzieli, kim jest Witkacy, Baudelaire, Burroughs. Jestem pewien, że większość z nich nawet nie potrafi dobrze czytać. Dopalacze bowiem to towar dla mas, intelektualnego i duchowego plebsu, bezmózgich tandeciarzy. Pogarda jednak nie uratuje młodych istnień. Jedynym wyjściem jest uczenie samodzielnego myślenia, (aby jedynym wyjściem nie stała się śmierć).
Michał Fuszyński