Każdy chciałby mieć dobre życie. Rodzice posyłają więc malucha do szkoły, zdobywa jakiś zawód. Trzeba skończyć dobrą szkołę, żeby nauczyć się budować domy, pracować w banku, nawet wymieniać opony. Jeśli jest dobrze przygotowany, chce pracować – robi mniejszą (zwykle) lub większą karierę. Później się żeni, wychodzi za mąż, ma dzieci – zupełnie bez przygotowania. Przeciwnie – przygotowanie do małżeństwa budzi niechęć, wręcz grozę. Jakże to dzieciom mówić o seksie, o małżeństwie! Nie uchodzi. Jeszcze, nie daj Boże, zaczną się brzydko bawić, fe! Niech podpatrują rodziców, tyle im wystarczy. Gorzej, gdy nie ma kogo podpatrywać, bo rodzice poszli w inne strony.
Jeff Gould aktor, komediopisarz i pokerzysta, uwielbia pisać o małżeństwie i seksie — dwóch rzeczach, w których kiedyś chciałby być dobry. Nie wyszło. Jest po rozwodzie, ale spotkał ostatnio wspaniałą kobietę. Może tym razem?… Napisał więc komedię „Małżonkowie”, którą teatr katowicki Rawa wystawił w walentynki. Zderzył w niej jedno małżeństwo – Elizabeth i Michael w trzech odsłonach czasowych: na drugi dzień po zaręczynach, po kilkunastu latach małżeństwa i po rozwodzie.
Wspaniały pomysł, który niestety zaczerpnięty jest z obszaru science fiction, a szkoda. Któż by nie chciał wrócić, co najmniej kilka razy, do przeszłości, bo to i owo poprawić? Jeszcze lepiej, by można było też poprawić poprawki, które zepsuły to co było nie takie złe.
Zwykłe małżeństwo – Bet – pedantka, która ma do męża nieustanne pretensje, że do niczego w domu się nie przydaje. Ot, choćby stolik z krótszą nogą zamiast naprawić, podpiera książką i to napisaną przez przyjaciółkę. Cal, makler, znudzony życiem i swoją żoną, która ciągle czegoś wymaga, w dodatku wydaje bez sensu jego ciężko zarobione pieniądze. I jeszcze synek – wciąż głodny, wpatrzony w telefon. Więc – sprzedajemy mieszkanie, żeby coś zmienić.
Pojawia się para napalonych na siebie narzeczonych, zainteresowanych kupnem domu – jakoś przedziwnie podobna do gospodarzy. Te same imiona, te same okoliczności poznania się. Chłopak zauważa, że stolik się chwieje, więc podkłada pod nogę książkę, a to traf – napisaną przez znajomą Beth. Młodsza wersja.
Znów ktoś dobija się do drzwi. Tym razem mocno dojrzała dwójka. Oni nie chcą kupić, bo już tu mieszkali. Ot, taka wizyta nostalgiczna. Oceniają mieszkanie – nic się nie zmieniło. Ten sam stolik z krótszą nóżką – Cal z dumą prezentuje swój talenty naprawczy – podkłada, jakżeby inaczej – książkę. Starsza wersja.
Cała szóstka rozpoznaje siebie w różnych wersjach czasowych. Starzy cynicznie uznają, że nic już się nie da zrobić – rozwód na horyzoncie. Oczywiście zawiniony przez niego – ogłasza rozwódka, zdradził! Wszystkie panie atakują, póki gospodyni nie przypomni sobie, że i ona, w trakcie zaręczyn miała maleńki skok w bok.
Młodzi zaczynają się miotać, a gdy okazuje się jeszcze, że piętnastolatek nie tylko nie zrobi kariery, lecz wyląduje na odwyku, postanawiają nie mieć dzieci.
Syn znika.
Okazuje się, że właśnie dziecko jest sensem małżeństwa. Po całej serii perypetii bardziej czy mniej śmiesznych, lecz wywołujących co najmniej uśmiech, a nawet, całkiem często, wybuch szczerego śmiechu, perypetii, goście opuszczają mieszkanie. Gospodyni rezygnuje ze sprzedaży, pojawia się, jak zwykle głodny syn – a w tle słychać dziewczęcy głosik. Zrobili jeszcze jedno dziecko? – cieszą się z niespodzianki.
I finał. Walentynkowy. Aktorzy, zachwyceni szczerymi brawami, na które zdecydowanie zasłużyli, proponują widowni walentynkowy bonus: pokażą ze sceny, jak należy się całować, a następnie każda para, nawet ta, połączona małżeńskim węzłem – sprecyzował wyzwanie pan Dariusz Wiktorowicz – powtórzy pocałunek. I publiczność podjęła wyzwanie ze szczerym entuzjazmem.
Autor: Jeff Gould
tłumaczenie: Lesław Żurek
reżyseria: Hubert Bronicki
scenografia i kostiumy: Barbara Ferlak
muzyka: Szymon Kolorz
reżyseria światła: Maciej Dziaczko
obsada:
Gospodarze – Rafał Kronenberger i Monika Buchowiec,
Młodzi – Misza Czorny i Beata Zawiślak
Dojrzali – Dariusz Wiktorowicz i Ewa Kubiak
Syn – Wiktor Wysocki