Dwadzieścia pięć lat minęło – i jest już dwadzieścia sześć, bowiem „Kabaret pod Wyrwigroszem” powstał w 1994 roku w Piwnicy pod Wyrwigroszem, zatem jubileusz, na który została zaproszona publiczność do sali koncertowej nie do końca jest aktualny. Czas jest nieubłagany, może więc zapomnieli, że dwaj główni artyści, filary kabaretu: Maurycy Polaski i Łukasz Rybarski w tym samym miejscu założyli przodka – kabaret Somgorsi, który po prostu zmienił nazwę na obecną. To już jubileusz całkiem okrągły!
Jak by nie było – było wesoło. Przede wszystkim niezwykle muzycznie – a piosenek w trakcie wieloletniej kariery napłodzili co niemiara, niektóre nawet stały się autentycznymi hitami z milionami odsłon na you toubie. Specjalizują się głównie, jak na kabaret przystało, w parodiach. Bez problemu, za to z humorem potrafią naśladować i profesora Miodka, i Dodę, Rubika i ostatnio najsłynniejszą gwiazdę disco polo Zenka Martyniuka, o Boys’ach nie wspominając. Wszystko na najwyższym poziomie profesjonalizmu – nic dziwnego. Wszyscy to aktorzy dyplomowani! Z niesamowitą, jak na ludzi w podeszłym wieku, energią. Potrafią się śmiać również z siebie.
Do polityki podchodzą za to z dużą ostrożnością, czego dowodem było ostrożne przepytywanie publiczności za jaką partią optują. Ł. Rybarski spróbował wysondować widownię, przytaczając bez wątpienia autentyczną rozmowy z góralem z Zakopanego, który po kolejnej obalonej kobyłce (0,7%) ogłosił, że górale są podzieleni pół na pół: połowa jest za Kaczyńskim, a połowa przeciw Tuskowi. Reakcja publiczności jaworznickiej była równie jednoznaczna, więc na wszelki wypadek z aluzjami politycznymi nie przesadzali, a gdy się pojawiały to po równo – o rudym Tusku i Dudzie, który tym się różni od żarówki, że żarówka jednak jarzy.
Co więcej – artyści zdecydowanie szanowali uszy publiki, a gdy raz czy drugi miało paść grubsze słowo, najpierw sprawdzili czy na nie ma przypadkiem zbyt młodych widzów. Okazało się, że jest – mama Tymoteusza potwierdziła, że jest i to tylko jeden, wprawiając w zachwyt artystę troskliwością i doskonałym rozpoznaniem składu widowni. Tymek się więc nie zgorszył wykładem prof. Miodka, który uznał słowo „porachuje” za poprawne, choć zasugerował elegantszą wersję –„ już czas na panów”.
Nic dziwnego, że publiczność bawiła się znakomicie i owacjami wymusiła bisy.
Już bez przymusu, lecz z ochoty cała czwórka dobrowolnie i z uśmiechem pozowała do zdjęć i rozdawał autografy – małżeństwo Rybarskich: Beata, której znakiem szczególnym wg. męża jest: „wie wszystko” i Łukasz – znak szczególny wg. żony „whisky z colą” oraz niepoślubieni (z sobą) Maurycy Polaski, tekściarz i gitarzysta i Andrzej Kozłowski – najbardziej energetyczny, (być może napojami za kulisami się wspomagał).
Bez ochyby można ich występ podsumować, że są jak wino: im starsi, tym lepsi.