Błyskotliwy tekst, finezyjny poczucie humoru, pikantna atmosfera przesycona erotyzmem, ale bazująca na subtelnych dwuznacznościach, prosta, lecz nie prostacka fabuła, czyli sztuka frywolna, lekka i przyjemna – to doskonała propozycja dla miłośników teatru chcących w sobotni wieczór zobaczyć spektakl zabawny, niewymagający dużego zaangażowania intelektualnego, ale jednocześnie wartościowy (np. ze względu na język inscenizowanego utworu czy ciekawe rozwiązania sceniczne).„Kiedy kota nie ma…” z pewnością nie należy do tego rodzaju widowisk. To dość toporna farsa operująca niewybrednym humorem sytuacyjnym i grubiańskim językiem. To kocia muzyka, twór hałaśliwy i irytujący. Przyczyną tego nieprzyjemnego zgrzytu jest być może usiłowanie zaadaptowania telewizyjnej komedii sytuacyjnej na potrzeby teatru. Autorzy sztuki, Johnnie Mortimer i Brian Cooke oparli bowiem jej tekst na wcześniej przez nich napisanym scenariuszu sitcomu „George i Mildred”, popularnego w Wielkiej Brytanii u schyłku lat siedemdziesiątych XX wieku. Niestety, czasem to, co zabawne w telewizji, traci urok w przestrzeni scenicznej.
A przestrzeń tę, trzeba przyznać, zagospodarowano perfekcyjnie. Scenografia stworzyła arcyklimat mieszczańskiego, angielskiego domu. „O, jakie piękne drzwi! – można było z zazdrością krzyknąć, patrząc na dekorację. Jednak staranność przygotowania spektaklu i zaangażowanie aktorów jedynie w niewielkim stopniu pozwalały zapomnieć o głównym mankamencie – tekście.
Oczywiście, najlepiej zweryfikować zasadność tych słów krytyki, udając się na przedstawienie. Z pewnością w perypetiach miłosnych dwóch małżeństw odnaleźć można jakąś uniwersalną prawdę o człowieku, a nawet odpowiedzi na frapujące pytania: „Jak rozbudzić dziką namiętność w mężu fajtłapie? Jak zaimponować zmanierowanej zamożnej siostrze i nie zabić jej wędzonym łososiem? […] Czy szczotka sedesowa z wizerunkiem pary królewskiej może pomóc w samobójstwie pięknej 20-latce?”1
Poszukiwaczy odpowiedzi na trudne pytania – zapraszamy na spektakl!
zdjęcia Wiktor Pawłuska