Gombrowicz (104lata) zamiast ustąpić z honorem z kanonu lektur, czego chciał ongiś minister oświaty, wykrzywia nieludzko twarz i szydzi ze wszystkiego: z nauczycieli, modernistów, sportowców, polityków, z tradycji, z mitów polskich, a przede wszystkim z uczniów, którzy mają te wszystkie straszne, groteskowe i nieprawomyślne aluzje przełknąć, strawić i wydalić w postaci sensownej odpowiedzi.
A wszystko dlatego, że rozpoczął pisanie w wieku lat trzydziestu, kiedy każdy przyzwoity człowiek, zwłaszcza mężczyzna powinien być już wykształconym, ustabilizowanym, odpowiedzialnym mężem i ojcem rodziny. Tymczasem pierwszy utwór, zamiast przynieść spodziewane tantiemy, wywołał skandal i polemikę. Więc zamiast podkulić ogon i wziąć się do pracy, Gombrowicz popełnił kolejną skandaliczną powieść na utrapienie uczniaków, którą zatytułował diabli wiedzą dlaczego Ferdydurke właśnie.
Na szczęście na ratunek zmęczonym od składania liter oczom, zaplątanym w gordyjski supeł zwojom mózgowym, pospieszył Narodowy Teatr Edukacji im. A. Mickiewicza z Wrocławia, który przyjął „misję tworzenia i realizacji projektów teatralnych oraz imprez edukacyjnych związanych z szeroko rozumianym wychowaniem poprzez sztukę, jak również przygotowaniem widza do świadomego i krytycznego korzystania z dorobku polskiej i światowej literatury.”
I dobrze mu tak.
A jeszcze lepiej uczniom szkół ponadgimnazjalnych z Jaworzna, zaproszonym (bynajmniej nie bezinteresownie) do sali widowiskowej MDK im. Jaworzniaków. Odtwórcami głównych ról byli : Marcin Borys jako Józio, Jan Podworny jako Miętus, Monika Nagiel jako Syfon i Walek, Kamil Wąsiński jako prof. Pimko, prof. Bladaczka, Konstanty i Witold Gombrowicz oraz Honorata Sokół jako Zutka i Zosia. Wspomagał ich obraz – krótki dokrętki filmowe pozwalające zmultiplikować ledwie pięcioosobową obsadę oraz maski – gęby. Pomysł zaczerpnięty z teatru antycznego, ale bynajmniej nie archaiczny, szczególnie w interpretacji dzieła z istoty swej synkretycznego, przy tym adaptacji powieści na spektakl.
Tempo widowiska było tak oszałamiające, że zamiast ślęczeć kilka tygodni nad dwustupięćdziesięcioma stronicami, żeby się w końcu dowiedzieć, że „koniec i bomba, a kto czytał, ten trąba”, wystarczyło niewiele ponad godzinę, żeby wchłonąć ogromną porcję wiedzy lekturowej.
Aktorzy przedstawili główne tezy utworu, każdemu z uczennic i uczniów doskonale znane, więc upupienie dziatwy szkolnej przez koszmarnych belfrów, poszukiwanie właściwej formy, której młodzież jeszcze sobie, przynajmniej zdaniem Witolda G. jeszcze nie wytworzyła, wreszcie sportowe harce z wyzwoloną z okowów konwenansów pensjonarką. Nie było więc potrzeby na wnikanie w szczegóły.
Raz dwa i wszystko jasne.
Można było zająć się czymś znacznie pożyteczniejszym, zatem prześliczna pani Monika Nagiel zaprosiła na scenę widzów. Spryciula! Żeby nie było, że krótko, że właściwie można by wrócić do szkoły na ostatnie lekcje, a przy okazji, żeby aktorów nie obciążać ponad miarę, zaproponowała trojgu ambitnym, odważnym i jak się okazało fenomenalnie sprawnym aktorsko i intelektualnie, odegranie przeróżnych etiudek scenicznych zadawanych przez aktorów, widownię, a w końcu, gdy się rozkręcili – sami sobie.
I to dopiero była zabawa.
Improwizacje kabaretowe w znakomitym stylu. Momentami było mocno – widownia zarykiwała się ochoczo z przedstawianych scenek, przypadkowych, lub zamierzonych wpadek słownych – choć ani raz nie padło „grube słowo” – chętnie wykorzystywane przez zawodowych kabareciarzy, jako podgrzewacz nastroju, gdy na sali zamierają uśmiechy. A przecież wymagających widzów bawili przez dobre pół godziny amatorzy – Julia Hajduga (LO 1) Jakub Rejdych i Patryk Plinta (z CKZiU), ale jacy!!!
W radosnych nastrojach widzowie płci obojga opuszczali salę widowiskową, z mocnym postanowieniem, że przeczytają uważnie wciąż awangardowe, dyskusyjne, groteskowe i prześmiewcze dzieło klasyka mimo woli – i spełnią jego marzenie: Ach, stworzyć formą własną! Przerzucić się na zewnątrz! Wyrazić się! Niech kształt mój rodzi się ze mnie, niech nie będzie robiony mi!
zdjęcia: Patryk Górski