W ubiegłym roku mieli jubileusz dziesięciolecia. Rozpoczęli działalność jako duet wokalno – gitarowy w pomorskiej wsi Choczewo (1272 mieszkańców, a może już 1271, bo Michał Miotke, zagajacz, wokalista, gitarzysta i główny kompozytor, przyznał, że od dwóch lat jest mieszkańcem Podkarpacia) w 2014 r. Znacznie mniej mówi basista, mrukowaty Patryk Wenderowski, rewelacyjny basista (również kompozytor i śpiewak). Jedyna kobieta, Malwina Groenwald, wokalistka i znakomita pianistka nie odzywa się wcale. Gdy próbowałem ją wypytać czy kosmiczny sukces Czterech pór miłowania, który rozpoczął się po odejściu innej wokalistki w 2023 r. jest jej zasługą, jedynie uśmiechała się bez słowa. Ujawniła za to, że nazwę zawdzięcza zespół wierszowi. Patryk basista, skinął głową na potwierdzenie, Michał był akurat nieobecny, a w swojej błyskotliwej konferansjerce na temat historii zespołu się nie zająknął. Skupił się na tytułach, tematyce utworów i kokietowaniu widowni. Wyraził radość z przybycia do Jaworzna, a po wspólnym z widownią odśpiewaniu trudnego refrenu „la, la, la” z zachwytem potwierdził szeroko znaną w Polsce i szerokim świecie, że Jaworznianie są nadzwyczaj utalentowani muzycznie. W efekcie po każdym wspólnym śpiewaniu oklaski brzmiały coraz głośniej. Gitarzysta poczuł wiatr braw w rozelektryzowanym powietrzu sali widowiskowej, więc namówił publikę na owacje dla pianistki,
potem dla basisty, na siebie skromnie nie wskazał, lecz rozochocona widownia sama zrozumiałe, że i lidera Umiłowanych należy odpowiednio podrasować, więc brawa po każdej piosence trwały dłużej i dłużej, aż przedłużyły koncert co najmniej o półgodziny. Publiczności to nie przeszkadzało, a artyści byli wyraźnie wręcz wniebowzięci.
Piosenki, jakie wykonują, z łatwością wpadają swą melodyjnością prosto w ucho, toteż trudno się było powstrzymać od podśpiewywania – widownia czuła się więc jak na biwaku, choć bez wątpienia brakowało dymu z ogniska i poczęstunków. Nagradzała ten brak atmosfera serdeczności, jak zawiązała się między słuchaczami i wykonawcami oraz mądrość i uniwersalność tekstów. Były o:
życiu –
Otrzymałem od życia tak przepiękne lata, że nie zdołam się w swym długu wypłacić (Zaczynam od nowa)
o śmierci i rozstaniu –
Czy będziesz o mnie pamiętała, gdy już rozpłynę się we mgle, a Twoja podróż będzie trwała i dotrzesz pewnie tam gdzie chcesz? (Czy)
o małżeństwie i przyjaźni –
Przy tobie wszystko jest proste. Niczego grać nie muszę, wiesz, że nie tytan ze mnie i na ramieniu mam duszę. (Drapieżne noce)
o wojnie i przyzwoitości –
Gdy tak odwaga potaniała, po kątach skrzeczy pospolitość, a jednak jeszcze nam zostaje zwyczajna, ludzka przyzwoitość… (Przyzwoitość)
https://www.youtube.com/watch?v=9UMSD1QOLuc
“We wszystkich piosenkach przejawia się motyw będący częścią naszego świata. Są w nim symetria, elegancja i wdzięk – owe przymioty, które zawsze odnajdujemy w tym, co wychwytują prawdziwi artyści. Możemy go spotkać w przemijaniu pór roku, w tym, jak piasek ściele po grani, po pękach gałązek krzewu albo żyłkach jego liści. Próbujemy kopiować te motywy w życiu swoim i społeczeństwa, poszukując rytmów, tańców i kształtów, które niosą ukojenie” – tak mogłaby brzmieć recenzja koncertu Czterech pór roku, gdyby na nim obecny był Frank Herbert, autor Diuny (Diuna str. 559, przekł. Marek Marszał).
Dla ludzi Zachodu recepcja utworów grupy Cztery Pory Miłowania może stanowić godny zamiennik doświadczania rzeczywistości znany z filozofii wschodniej. Jak napisał Sadhguru: „Proste rzeczy – takie jak spokój radość, miłość – stały się przedmiotem najwyższych aspiracji, ponieważ ludzie nie zwracają uwagi na sam proces życia. Kiedy mówią o życiu, chodzi im przeważnie o życiowe akcesoria – pracę, rodzinę, relacje z ludźmi, domy, w których mieszkają, i samochody, którymi jeżdżą (…) Jedyną rzeczą, którą pomijają, jest życie – sam proces życia, esencja życia (…)”. Według Vasudeva naturalnym stanem człowieka jest poczucie bezgranicznej jedności, które każdy z nas może osiągnąć, jeśli ugruntuje w sobie przekonanie, że wszelkie doświadczenia człowieka kształtują się w jego wnętrzu. Sam jogin wyznał, że rozpoczął swoją mistyczną wędrówkę już jako dziecko, wykonując proste ćwiczenia – wpatrując się godzinami w kamień czy liść.
Wielogodzinne słuchanie utworów Czterech Pór Miłowania umożliwia taką właśnie wewnętrzną podróż, w trakcie której przyglądamy się na nowo nie tylko zwyczajnym rzeczom, spowszedniałym i na co dzień ignorowanym, ale też własnym wrażeniom, emocjom, uczuciom. Doświadczamy ich intensywnie, jakby pierwszy raz, pierwszy raz dostrzegamy wyboistość drogi, przezroczystość wody w potoku, wartość chwil spędzonych z bliską osobą, radość wynikającą z możliwości spacerowania po polnej ścieżce.
Być może w tych, którzy nie potrzebują pośredników w doświadczaniu życia, muzyczne dokonania zespołu nie wzbudzają euforii, natomiast w miłośnikach pamiętnego przeboju kabaretu „Mumio” („Jesień”) mogą nawet zrodzić nieprzezwyciężoną idiosynkrazję objawiającą się nagłą potrzebą przebywania w ciszy (tuż po wysłuchaniu introdukcji z dowolnej piosenki). Jednakże przyznać trzeba, że stonowane ballady pozbawione wokalu mogą stanowić doskonałą muzykę ilustracyjną dzięki nastrojowości i służyć jako tło w filmach dokumentalnych, prezentacjach lub też ukojenie dla osób wykonujących powtarzalne lub żmudne czynności np. poszukujących igły stogu siana.
Po koncercie można było się spotkać z artystami, porozmawiać, zrobić sobie wspólne zdjęcie i kupić ich płyty.
Zapewne wrócą, bo był to koncert w widownią, która wyraźnie była (i zapewne jest) zakochana w Umiłowanym zespole przez wszystkie cztery pory roku.