Zapada zmrok. Jedynie wąski półpierścień sceny majaczy leniwą poświatą. W jego ramiona wpadają wyłaniające się z mroku postacie o magicznych atrybutach – kilku dźwiga szczerozłote puzony, saksofony i trąby, następny kroczy w towarzystwie dwumetrowego pudła kontrabasu, inny rozkłada przed sobą prawdziwą mozaikę naczyń perkusyjnych, a dziesięcioręki otula palcami szereg czarno-białych klawiszy. Za ich pomocą roztaczają delikatną, melodyczną mgiełkę. Licznie zgromadzeni wstrzymują oddech – właśnie rozpoczyna się obrzęd Zaduszek Jazzowych.Choć grupa wydaje się tajemnicza, jaworznickiej publiczności wcale nie trzeba jej przedstawiać. Em-Band już po raz siódmy zabrał nas w pełną zadumy muzyczną podróż. Orkiestra Marka Malisza rokrocznie kultywuje swoją zaduszkową tradycję, wzbogacając nastrojową oprawę instrumentalną znanym i cenionym wokalem jazzowym. Tegorocznym em-bandowskim dziadom nie przewodził jeden guślarz. W rolę mistrza ceremonii wcielił się najpierw Marek Malisz, dyrektor eMBandu i trębacz. Szkoda, że nie puzonista, bo wówczas pewnie ręki przy odczytywaniu informacji o zaproszonych gościach by mu nie brakło. Zapomniałem okularów – przyznał – i wyznanie zostało przyjęte przez widownię z pełnym zrozumieniem.
Po nim prowadzenie zaduszkowych obrzędów przejął Wojciech Myrczek – wyróżniony absolwent Instytutu Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach. Laureat m.in. Shure Montreux Jazz Voice Competition 2013 głębokim wokalem, ale także zręcznie wplecionym w melodię scatem wprowadził uczestników wydarzenia w mistyczny klimat. Przywołał kolejno duchy Deana Martina, Audrey Hepburn czy Freddiego Hubbarda. Udało mu się ukołysać publikę w melancholijny nastrój, z którego dopiero zaczęła ją wybudzać Grażyna Auguścik.
Tempo obrzędu w jednej chwili nabrało prędkości, a klasyczny jazz ustąpił nietypowej polsko-brazylijskiej odmianie swojego gatunku. Nowej guślarce bowiem towarzyszył swym gitarowym akompaniamentem i wokalem Paulinho Garcia. Południowoamerykański muzyk doskonale wkomponował klasyczne dla muzyki swojego regionu elementy scatu i pozytywnej żywiołowości do niezwykle rozpiętej skali głosowej polskiej wokalistki. Nasza jazzmanka, wydawczyni kilkunastu płyt i absolwentka amerykańskiego Berklee College of Music w Bostonie przywołała postać Jonasza Kofty kolejny, polsko-brazylijskim smaczkiem tekstu „Samby przed rozstaniem”. Sięgnęła także do lat 60. i repertuaru dwójki Beatlesów – McCartneya i Lennona. Swoją część zaduszkowej uroczystości zakończyła refleksyjnie wraz z księdzem Janem Twardowskim – wykonywane początkowo przez Mietka Szcześniaka, a teraz również przez duet Auguścik & Garcia. „Spoza nas” ponownie rozlało zadumę w sercach słuchaczy i zamknęło klamrę muzycznej ceremonii.
Uczestnicy Zaduszek Jazzowych przeżyli prawdziwe katharsis. Muzyczno-filozoficzny seans stanowił rozrywkę dla duszy, ale był także momentem zadumy. Bo do tego przecież skłania nas atmosfera tej części roku – by zatrzymać się na chwilę i oddać kontemplacji.
Zaduszki Jazzowe to patent oryginalnie polski. Pierwsze odbyły się 1 listopada 1954 roku w Krakowie. Jazzmani po raz pierwszy spotkali się w sali gimnastycznej krakowskiej szkoły podstawowej przy ul. Królowej Jadwigi. Był to jedyny wolny dzień, kiedy jazzmani mogli się spotkać i zagrać razem jam session. Pojawił się Leopold Tyrmand, który rozpoczął, grając na fujarce Swanee River, potem grali Melomani, Krzysztof Komeda, Andrzej Kurylewicz, Witold Sobociński i inni muzycy z Warszawy, Poznania i Śląska. Obecnie jazz w Zaduszki rozlega się nie tylko w polskich salach koncertowych, lecz na całym świecie, chociaż grany głównie przez polskich muzyków. I trudno się dziwić – nigdzie poza Polską tak jasno nie palą się znicze w Dniu Święta Zmarłych jak na polskich cmentarzach. Chociaż warto dla dobra żywych zapalić tylko na grobie jedną świeczką, najlepiej bez plastiku. Zmarli zrozumieją. (M&M)