CZARNA TAŚMA SAMOPRZYLEPNA

W Dniu Niepodległości salę widowiskową MDK aż dwa razy wypełniła szczelnie publiczność spragniona dobrej rozrywki w doborowej obsadzie, którą zapewniał reżyser i aktor – Artur Barciś.
Autorem farsy jest Fran Nortes, hiszpański aktor i dramatopisarz. “Porwanie” miało prapremierę w 2016 roku w Madrycie, doczekało się entuzjastycznych recenzji i kolejnych realizacji. Jedną z nich jest przeróbka na grunt polski, wyraźnie nawiązująca do naszych klimatów politycznych. Akcja została przeniesiona do miasteczka w pobliżu Katowic (może do Jaworzna?), gdzie trwał konflikt o ulubione targowisko (więc jednak nie Jaworzno!), które miało zostać zlikwidowane wbrew woli mieszkańców. Na jego likwidacji miał zarobić krocie minister Chotecki (Artur Barciś).
Jeden z pokrzywdzonych kupców (Marcin Perechuć) postanawia porwać syna ministra, by zmusić ojca – polityka do zmiany decyzji.
I tu zaczyna się typowe dla farsy piętrzenie absurdów i zmian akcji. Najważniejszym sposobem na rozwiązywanie kłopotów okazuje się być … czarna taśma samoprzylepna. Pewien bardzo doświadczony monter stwierdził onegdaj w oparciu o swoje długoletnie praktyczne doświadczenia, że jeśli czegoś nie da się naprawić przy użyciu taśmy samoprzylepnej, to dowód, że użyliśmy jej za mało.
W Porwaniu taśma kleiła raz za razem usta porwanego Adama (Damian Kulec), krępowała mu ręce i nogi, opasywała klatkę piersiową, nawet służyła do torturowania ministerialnego synka. Płaty taśmy spadały na podłogę, stolik i meble wytwornego saloniku ubogiego kupca, który w desperacji posunął się do czynu kryminalnego i – nic się nie kleiło.
Publiczność śmieszyła zapewne nieporadność wszystkich – porywacza, który właściwie nie chciał porywać, jego szwagra Michała (Antoni Pawlicki), kompletnie zdezorientowanego niespodzianą komplikacją, nawet jego żony (Milena Stasiuk). Ona wykazywał najwięcej determinacji, ona właśnie postanowiła wydepilować, oczywiście czarną taśmą samoprzylepną) nogi porwanego, ale gdy przyszło do konfrontacji z ministrem, sromotnie zawiodła.
W ramach poprawności obyczajowej, obowiązującej po licznych marszach tęczowych, pojawił się wątek homoseksualny i wszyscy, jak jeden mąż i żona, opowiadali się za gejowską orientacją Adama, jednocześnie więżąc go i torturując. Nawet sam minister, ojciec syna – geja, oficjalnie wstydzi się jego inności, ale tylko dla tego, że matka – partia jest przeciw. Jego samego to nie obchodzi, bardziej się wścieka na wieść, że synalek, rzeczywisty sprawca problemów wyrzucanych na bruk z targowiska kupców, próbował go oszukać na grube miliony oferowanej przez dewelopera łapówki. To już nie była farsa, lecz żenada.
Śmiech widowni wzbudzały najczęściej soczyste przekleństwa, które nie wiedzieć dlaczego są najbardziej atrakcyjnym spoiwem wszelkich żartów, tak komediowych jak i kabaretowych, szczególnie chętnie wykorzystywanych przez standuperów. Tak jakby w na co dzień przekleństw brakowało. Widać stosują rzetelnie łacińską maksymę „Vox populi, vox dei”.
Nawet moralizatorski finał nie podniósł walorów żenującej farsy – porywacz, pan Piotr, uniósł się honorem i odmówił przyjęcia swoistej gratyfikacji za doznane krzywdy, czyli stanowiska dla całej rodziny w spółkach skarbu państwa w zamian za milczenie. Zyskał uznanie od zbudowanych jego słuszną postawą krewnych, podszyte smutkiem po straconych, a oczekiwanych apanażach. Na szczęście nieroztropny synek ministra zostawił telefon zawierający wszelkie dokumenty, potwierdzające przekręty jego i tatki ministra – więc cała rodzina z uśmiechem na ustach pognała do Super Expresu, by pogrążyć polityka i jego syna.
Słabość fabuły, kiepskie dialogi starali się niezłą grą aktorską wynagrodzić artyści i pirotechnicy – strzały z zaspawanej strzelby wuja naprawdę sprawiły, że publiczność wysoko podskakiwała na fotelach.
Reżyseria: Artur Barciś, producent: Karol Bytner, muzyka: Piotr Hajduk

Teatr / przez

Post Author: MDK